Dr Antonina Łuszczykiewicz: Celem DPP nie jest niepodległość Tajwanu, lecz utrzymanie status quo

TPP straszyło, że jeśli DPP dojdzie do władzy, ogłosi niepodległość i doprowadzi do wojny z Chinami. Natomiast KMT miało ponoć oddać Tajwan Chinom dobrowolnie. Nie jest to prawdą, gdyż program wyborczy KMT przewiduje jedynie ocieplenie relacji między Tajpej a Pekinem. Z kolei DPP nie mówi wprost o ogłoszeniu niepodległości, gdyż według narracji tego ugrupowania wyspa już jest niepodległa – problem dotyczy jedynie uznawalności tej niepodległości. W związku z tym celem DPP nie jest niepodległość, lecz utrzymanie status quo. – Z dr Antoniną Łuszczykiewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, na temat wyborów parlamentarnych i prezydenckich na Tajwanie i ich znaczeniu dla relacji z Pekinem oraz sytuacji polityczno-społecznej w Tajpej, rozmawia Michał Ruszczyk.

Michał Ruszczyk: Niedawno na Tajwanie odbyły się wybory prezydenckie i parlamentarne na Tajwanie. Jak Pani skomentuje ich wynik?

Dr Antonina Łuszczykiewicz: Z jednej strony to kontynuacja obecnych rządów, lecz z drugiej – trzęsienie ziemi. Zwycięstwo DPP [Demokratycznej Partii Postępowej] nie jest pełne, gdyż odniosła ona sukces tylko w wyborach prezydenckich. Nowym prezydentem Tajwanu zostanie William Lai, który do niedawna był wiceprezydentem u boku wciąż urzędującej Tsai Ing-wen.

Jego zwycięstwo nie było aż tak spektakularne, jak to Tsai Ing-wen, która piastowała urząd prezydenta przez dwie kadencje. Ponadto, DPP nie utrzymała stanu posiadania w Yuanie Legislacyjnym, czyli tajwańskim parlamencie – nie ma ona już większości. Sporo zyskała natomiast KMT [Narodowa Partia Chin]. Partia ta opowiada się za pogłębioną współpracą z Chinami. Jednak również i ona nie zdobyła samodzielnej większości.

Czarnym koniem okazała się TPP [Tajwańska Partia Ludowa]. Mimo iż jej kandydat na prezydenta uplasował się dopiero na trzeciej pozycji, w wyborach parlamentarnych ugrupowanie zdobyło 8 mandatów, a to oznacza, że aby rządzić, DPP lub KMT będzie musiało współpracować z TPP.

W ostatnich wyborach parlamentarnych większość w Yuanie Legislacyjnym miała Demokratyczna Partia Postępowa, która dysponowała 63 mandatami. Natomiast po tegorocznych wyborach parlamentarnych, żadne z ugrupowań nie ma większości. Jak w Pani ocenie współpraca z TPP może się układać, zwłaszcza że nie jest ona radykalna w swoich postulatach, gdyż nie opowiada się w sposób jednoznaczny za niepodległością czy też zacieśnianiem relacji z Pekinem? 

TPP miało być alternatywą dla rywalizacji między DPP a KMT. W czasie wyborów ugrupowanie zyskało bardzo dużo głosów osób młodych, ponieważ z jednej strony deklarowało się jako przychylne wobec współpracy z Chinami, z drugiej zaś nie było tak radykalne w kwestii tak zwanej niepodległości. Tak wyważona narracja zachęciła wielu młodych wyborców do zagłosowania na TPP, która miała wcześniej szansę dogadać się z KMT. Jednak w wyniku konfliktu po stronie opozycji wygrana przypadła ostatecznie DPP. Innymi słowy, DPP wygrała ponieważ partie opozycyjne nie zdołały się porozumieć.

TPP straszyło, że jeśli DPP dojdzie do władzy, ogłosi niepodległość i doprowadzi do wojny z Chinami. Natomiast KMT miało ponoć oddać Tajwan Chinom dobrowolnie. Nie jest to prawdą, gdyż program wyborczy KMT przewiduje jedynie ocieplenie relacji między Tajpej a Pekinem. Z kolei DPP nie mówi wprost o ogłoszeniu niepodległości, gdyż według narracji tego ugrupowania wyspa już jest niepodległa – problem dotyczy jedynie uznawalności tej niepodległości. W związku z tym celem DPP nie jest niepodległość, lecz utrzymanie status quo.

Powiedziała Pani, że wszystkim zależy na utrzymaniu status quo między Pekinem a Tajpej. Jednak, czy jest to możliwe, biorąc pod uwagę próby ingerowania Chin w wybory na Tajwanie? 

Doszło nawet do aresztowań za podawanie prognoz wyborczych, które miały być sfałszowane. Powiązania osób, które były uwikłane w te działania, prowadzą do Chin. A zatem ingerencja –

czy też raczej próba ingerencji w wybory – stanowiła poważne niebezpieczeństwo. Paradoksalnie jednak to właśnie dzięki presji Pekinu wybory na Tajwanie cieszą się opinią najbardziej transparentnych wyborów na świecie. W czasie liczenia głosów każdy obywatel może je monitorować. Ponadto nie ma możliwości oddania głosu korespondencyjnie, online czy za granicą, a więc Chiny mają ograniczone możliwości ingerowania w ostateczny wynik, ponieważ wyborcy, żeby móc oddać głos, muszą się stawić osobiście w lokalu wyborczym.

Co więcej, Pekin odrobił lekcję z 1996 roku, gdy na Tajwanie odbyły się po raz pierwszy wybory prezydenckie. Chiny przeprowadziły wówczas próby rakietowe w celu zastraszenia tajwańskiego społeczeństwa. To się jednak nie udało. Wybory pokazały, ze Tajwan nie jest Chińską Republiką Ludową.

Choć tym razem Pekin nie zdecydował się na tak spektakularne działania, propaganda chińska próbowała przedstawić wynik tegorocznych tajwańskich wyborów w korzystnym dla siebie świetle. Według Pekinu, 60% Tajwańczyków, którzy nie zagłosowali na Williama Laia, miało się w ten sposób opowiedzieć za… zjednoczeniem Tajwanu z Chinami. Oczywiście jest to jedynie propagandowa narracja Pekinu.

W wyborach prezydenckich wygrał prozachodni William Lai. Kim on jest?

William Lai pochodzi z rodziny górniczej. Był wychowywany przez matkę razem ze swoim rodzeństwem po śmierci ojca, który się zatruł tlenkiem węgla. Po tym, jak ukończył najlepszy tajwański uniwersytet, Lai kontynuował edukację w Stanach Zjednoczonych na Harwardzie, aż w końcu wkroczył do polityki.

Należy wspomnieć o wyraźnych powiązaniach ze Stanami Zjednoczonymi nie tylko Laia, lecz także kandydatki na urząd wiceprezydenta, Bi-khim Hsiao, która do niedawna pełniła rolę „ambasadora” Tajwanu w Stanach Zjednoczonych – jest to tytuł nieformalny, ponieważ Waszyngton nie utrzymuje oficjalnych relacji dyplomatycznych z Tajpej.

Sama Bi-khim Hsiao również jest ciekawą postacią, ponieważ urodziła się w Japonii – jej ojcem był Tajwańczyk, a matką Amerykanka. To pokazuje, dlaczego zarówno w przypadku Laia, jak i jego wiceprezydent bardzo duże znaczenie mają relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Hsiao musiała się zrzec amerykańskiego obywatelstwa, żeby móc wkroczyć do tajwańskiej dyplomacji. Zainspirowana swoimi czterema kotami, zaproponowała zrównoważenie agresywnej dyplomacji chińskiej opartej na „wilczych wojownikach” za pomocą tajwańskich „kocich wojowników” – miłych i przytulnych, lecz sprytnych i elastycznych.

Czy strategia ta przyniosła spodziewane owoce? 

Niewątpliwym sukcesem tej strategii jest fakt, iż Tajwanowi udało się przetrwać w cieniu Chin przez wiele dziesięcioleci i zbudować solidną demokrację. Tajwańscy dyplomaci mają świadomość, iż muszą pracować kilkukrotnie ciężej niż dyplomaci innych krajów, by równoważyć wpływy chińskie. Należy przy tym pamiętać, że polityka zagraniczna nie jest jedynym wyzwaniem dla Tajpej – są również wewnętrzne zagadnienia, które interesują społeczeństwo i wymagają pilnych rozwiązań.

Powiedziała Pani, że według propagandy chińskiej 60% głosujących opowiedziało się za Chinami, mimo iż wygrał kandydat, który opowiada się za niepodległością wyspy. Co prezydentura Williama Laia może oznaczać dla napięć na linii Tajpej-Pekin?

W mojej ocenie można się spodziewać, iż Pekin nadal nie będzie odbierał telefonów z Tajpej. Ponadto, zaledwie dwa dni po wyborach, pacyficzny kraj Nauru nawiązał relacje dyplomatyczne z Chinami, zrywając relacje z Tajwanem. W tej sytuacji Tajpej pozostało już tylko 12 sojuszników, wśród których jest 11 państw, które są pełnoprawnymi członkami ONZ oraz Watykan. Decyzja Nauru nie jest przypadkowa, gdyż zapadła tuż po wyborach, które zakończyły się nie po myśli Pekinu – nie można więc wykluczyć, że Xi Jinping chciał w ten sposób ukarać Tajpej, pozbawiając je kolejnego sojusznika.

Jeśli weźmie się pod uwagę ambicje polityczne nowego prezydenta Tajwanu i plany inwazji Chin na Tajpej, która miałaby zostać przeprowadzona do 2027 roku. Czy w Pani ocenie Pekin jest gotowy, żeby zaatakować Tajwan?

To bardzo trudne pytanie. Na pewno chińska armia ma być przygotowana do takiej inwazji w 2027 roku. Jednak kluczowe pytanie jest takie, czy Chiny rzeczywiście zdecydują się zaatakować Tajwan. Na ten moment trudno odpowiedzieć na to w sposób jednoznaczny, ponieważ wszystko zależy nie tylko od sytuacji międzynarodowej, lecz także od sytuacji wewnętrznej Chin. Należy także pamiętać o interesach amerykańskich i japońskich w regionie. Interwencja tych krajów mogłaby doprowadzić do sytuacji, w której świat zetknąłby się z realnym zagrożeniem III wojną światową.

W obliczu problemów wewnętrznych, a więc spowolnienia gospodarczego i kryzysu demograficznego, Chiny nie są jeszcze gotowe na taki krok. Gdyby jednak wchłonięcie Tajwanu się powiodło, gwiazda Xi Jinpinga zajaśniałaby mocniej niż gwiazda Mao Zedonga. Porażka oznaczałaby natomiast dla Chin prawdziwą polityczno-wojskowo-gospodarczą katastrofę.

Jak Pani sądzi, czy Xi Jinping decydując się na ewentualny atak na Tajwan może popełnić podobny błąd, co Władimir Putin, który spotyka się z olbrzymim oporem Ukrainy?

Zapewne tak. Pamiętajmy jednak, że społeczeństwo tajwańskie składa się w dużej mierze z przedstawicieli klasy średniej, żyjącej komfortowo w dużych miastach – czy więc Tajwańczycy masowo byliby gotowi pójść na front? Ponadto, Xi Jinping może spróbować przetestować Tajwan i jego sojuszników – przede wszystkim Stany Zjednoczone – w ramach „strategii salami”. Oznaczałoby to zajęcie w pierwszej kolejności kilku wysp, które kontrolowane są przez Tajpej, a które znajdują się bardzo blisko wybrzeża chińskiego.

Co prezydentura Williama Laia może oznaczać dla Tajpej?

Na pewno nie jest to prezydent, którego życzyłby sobie Pekin. Lai ma jednak świadomość, jak ważne są relacje z Chinami, zwłaszcza na płaszczyźnie gospodarczej. Wie, że nie da się całkowicie zerwać stosunków gospodarczych z Pekinem – jednocześnie Tajpej zależy na zacieśnianiu relacji ze Stanami Zjednoczonymi i zmniejszeniu zależności gospodarczej od Chin. Bardzo trudno będzie Laiowi wcielić te ambitne plany w życie ze względu na wpływy Chin w regionie, jak również wyzwania wewnętrzne – rosnące koszty życia Tajwańczyków i problemy związane z mieszkalnictwem.

Wojna na Ukrainie i konflikt na Bliskim Wschodzie. Jak dużym wyzwaniem dla Stanów Zjednoczonych byłaby ewentualna inwazja Chin na Tajwan?

To byłoby olbrzymie wyzwanie, gdyż w tym momencie chińska inwazja na Tajwan otworzyłaby trzeci – obok Ukrainy i Izraela – front. W takiej sytuacji Stany Zjednoczone miałyby dylemat, jak pogodzić swoje zaangażowanie na wszystkich frontach. Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której musiałyby odpuścić dalsze wspieranie któregoś z partnerów. Już teraz pojawiają się problemy związane z dalszym wspieraniem Ukrainy, a więc łatwo sobie wyobrazić, jak skomplikowana stałaby się sytuacja międzynarodowa, gdyby wybuchł kolejny konflikt.

Jeśli do Białego Domu powróci Donald Trump, może on zmienić obecny układ sił na świecie, gdyż prezentuje zupełnie inne stanowisko wobec konfliktu na Ukrainie niż Joe Biden. Trudno przewidzieć, co Trump zrobiłby w sprawie Tajwanu, zwłaszcza że nie jest chętny do wysyłania amerykańskich wojsk poza granice Ameryki.

Wkrótce wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, w których obecnie waży się los kandydatury Donalda Trumpa. Jak Pani sądzi, jak ewentualny powrót Trumpa lub polityka o zbliżonym profilu do Białego Domu może wpłynąć na napięcia na linii Pekin-Tajpej-Waszyngton?  

Dla Tajwanu powrót Donalda Trumpa do Białego Domu byłby olbrzymim wyzwaniem, mimo iż Republikanie generalnie sprzyjają Tajwanowi i są chętni do współpracy. Należy pamiętać, że wsparcie militarne dla Tajpej nie opiera się na darowiznach ze strony Waszyngtonu – Tajwan kupuje sprzęt amerykański. Niemniej z Trumpem jako prezydentem jeszcze trudniej byłoby Zachodowi utrzymać wartości świata demokratycznego w miejscach strategicznych, lecz potencjalnie niestabilnych.

Wojna na Ukrainie, konflikt na Bliskim Wschodzie, napięcia na linii Tajpej-Pekin-Waszyngton, a wkrótce wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. W jaki sposób wygrana Laia może wpłynąć na sytuację geopolityczną?

Chiny nadal będą prowadzić działania nieprzychylne Tajwanowi, co dobitnie pokazuje niedawny ruch Nauru. Pekin za wszelką cenę chce doprowadzić do izolacji politycznej Tajpej na arenie międzynarodowej. Scenariuszem, który byłby najbardziej niebezpieczny dla Tajpej, jest sytuacja, w której Tajwan stałby się pionkiem w rywalizacji amerykańsko-chińskiej.

Powiedziała Pani, że największym niebezpieczeństwem dla Tajwanu jest sytuacja, w której stałby się on pionkiem w rywalizacji amerykańsko-chińskiego. Co mogłoby to oznaczać dla Tajpej?

To mogłoby doprowadzić do różnych działań o charakterze militarnym i politycznym, w ramach których Tajwan byłby wykorzystywany jako zakładnik do zaspokojenia interesów Waszyngtonu i Pekinu. Oczekiwania tajwańskiego społeczeństwa nie byłyby natomiast brane pod uwagę przez żadną ze stron.

Nie można również wykluczać sytuacji, w której przejęcie Tajwanu byłoby elementem szerszej gry w celu wypchnięcia Amerykanów z zachodniego Pacyfiku. W mojej ocenie Tajwan nie jest ostatnim celem współczesnego imperializmu chińskiego. Imperialne ambicje charakteryzuje bowiem to, że nigdy nie można ich zaspokoić.

Powiedziała Pani, że ambicje imperialne Chin nie zatrzymałyby się na Tajwanie. Donald Trump zapowiada, że Stany Zjednoczone powinny opuścić NATO. Jak Pani sądzi, w jaki sposób odpowiedziałyby Stany Zjednoczone na ewentualny atak na amerykańskie bazy wojskowe na Pacyfiku, gdyby w Białym Domu ponownie znalazł się Trump?

Być może Donald Trump rozpatrywałby tę kwestię w kategoriach biznesowych. Istotne byłoby również to, kim otoczyłby się Trump. Jego doradcy byliby zapewne osobami, które postrzegają świat w podobnych kategoriach, co prezydent, i wątpię, by mieliby odwagę krytykować jego działania. To z kolei mogłoby doprowadzić do destabilizacji sytuacji na Pacyfiku, a w rezultacie – końca hegemonii Stanów Zjednoczonych.

Pekin oskarża nowego prezydenta, który opowiada się za niepodległością Tajwanu. W jaki sposób Xi Jinping może to wykorzystać w celu eskalacji napięcia między Tajpej a Pekinem?

W przeszłości Lai powiedział, iż ogłoszenie niepodległości jest koniecznością. Należy w tym miejscu wyjaśnić, czym ta niepodległość Tajwanu miałaby właściwie być. Republika Chińska, jako oficjalna nazwa Tajwanu, przestałaby istnieć, a w jej miejsce powstałaby Republika Tajwańska – nowy byt państwowy, który nie odwoływałby się do chińskiej przeszłości. Należy podkreślić, ze Tajwan jako państwo już jest niepodległy, lecz problemem jest uznawalność tej niepodległości na arenie międzynarodowej. W czasie kampanii wyborczej Lai musiał pozyskać wyborców, zmienił zatem swoją wcześniejszą narrację w sprawie niepodległości.

Dlaczego Lai zmienił swoje stanowisko w sprawie niepodległości Tajwanu?

Było to spowodowane strategią wyborczą i zwróceniem się ku elektoratowi, który nie jest aż tak „radykalny”, i który sprawę niepodległości postrzega w podobny sposób, jak określił to Lai w czasie kampanii. To znaczy, że ta niepodległość istnieje, a problem dotyczy jej uznawalności na arenie międzynarodowej. Należy stwierdzić, że ruch ten był korzystny dla Laia, ponieważ Tajwańczycy w większości opowiadają się za utrzymaniem status quo ze względów praktycznych, po to, aby nie prowokować Chin. Jednocześnie mają świadomość, że nie jest to rozwiązanie doskonałe, choć pozwala ono tajwańskiemu społeczeństwu na codzienne funkcjonowanie.

Celem Williama Laia jest zmniejszenie zależności gospodarczej Tajwanu od Chin i zacieśnianie relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Jak Pani sądzi, czy prezydentura Laia odważy Pekin do śmielszych działań wobec Tajpej?

Na ten moment trudno przewidzieć, co zrobią Chiny, gdyż wszystko zależy od rozstrzygnięć wyborczych w Stanach Zjednoczonych i relacji między Republikanami a Demokratami. Tym bardziej, że Tajpej zależy na ponadpartyjnym wsparciu całego Kongresu. Może być to niezwykle trudne, jeśli Amerykanie będą pochłonięci swoimi wewnętrznymi problemami.

Powiedziała Pani, że Tajpej zależy na ponadpartyjnym wsparciu Kongresu. Jednak, jeśli weźmie się pod uwagę, że Republikanie wykorzystując politycznie działania administracji Bidena na rzecz Ukrainy to jak Pani sądzi, czy w przypadku inwazji Chin na Tajwan, współpraca Demokratów i Republikanów byłaby możliwa?

Tak, ponieważ Tajwan płaci za wsparcie Stanów Zjednoczonych. Wielu Amerykanów twierdzi, że są oni gotowi chronić swoich sojuszników, ale nie za darmo. Tajwańczycy mają jednak świadomość, że w przypadku eskalacji ze strony Chin powinni liczyć przede wszystkim na siebie. Gry wojenne sugerują, że gdyby Tajwanowi udało się stawiać opór przez tydzień lub nawet dwa, wówczas do takiego konfliktu byłyby w stanie dołączyć siły amerykańskie. Wtedy z dużym prawdopodobieństwem zaangażowałaby się także Japonia, która w regionie dysponuje odpowiednią logistyką – zwłaszcza że utrzymanie demokratycznego Tajwanu leży w interesie Tokio.

Jaka jest sytuacja polityczno-społeczna w Tajpej po wyborach?

Na ten moment wszystko zależy od tego, jaka koalicja powstanie w Yuanie Legislacyjnym. A więc z kim współpracować będzie TPP. To duże wyzwania dla Laia, który musi poszukać kompromisu w celu załatwienia spraw, które najbardziej interesują tajwańskie społeczeństwo.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Avatar photo
Michał Ruszczyk

Pierwsze kroki w dziennikarstwie stawiałem w miesięczniku "Nasze Czasopismo". Następnie współpracowałem z portalami informacyjnymi - Crowd Media, wiadomo.co, koduj24. Redaktor telewizji internetowej Video Kod. Założyciel i członek zarządu stowarzyszenia Kluby Liberalne. Sympatyk stowarzyszenia Koalicja Ateistyczna. Były członek N. Autor audycji OKO NA ŚWIAT w Radiospacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *