Królowa Auschwitz. Recenzja filmu „Strefa interesów”

„Jestem królową Auschwitz”, mówi uśmiechnięta Hedwig Höss do matki w swoim ogrodzie, który zbudowała, dla siebie, dzieci i męża, Rudolfa Hössa, komendanta KL Auschwitz-Birkenau. Od piekła dzieli ją 3-metrowy mur, po którym ścielą się z pietyzmem hodowane róże i bzy. „Strefa interesów” to pierwszy film, w którym bardziej przeraża to, czego nie widzimy, ale to, co tylko słyszymy.

Nawet matka Hedwigi nie mogła znieść, krzyków przerażenia, rozpaczy, odgłosów strzałów, które oznaczały śmierć ofiary obozowej i przede wszystkim huku całej maszynerii śmierci. Tej, której odgłosy pieców i buchającego ognia z komina współgrają swoją potwornością z sielanką obrazków z ogrodowych spotkań rodziny Hössów i ich przyjaciół. Matka wyjechała bez pożegnania, bo światło ognia z komina krematorium nie dawało jej spać.

Domyślamy się, że musiało to mocno działać jej na wyobraźnię, tak samo jak nam. Nic nie widzimy z tego, co dzieje się za 3-metrowym murem, ale przeciętnemu widzowi wystarczy wiedza, którą zdobył w szkole, był z wycieczką w obozie albo czytał, czym były hitlerowskie obozy zagłady. Taka jest „Strefa interesów”/.

Nie oglądamy selekcji na rampie kolejowej, słyszymy tylko krzyki i szczekanie psów. Nie widzimy nagich ofiar nazistowskiej maszyny śmierci, wprowadzanych do komory gazowej, ale słyszymy ich przedśmiertne konania w mieszaninie krzyków i przerażenia. I nie widzimy członków Sonderkommando w pasiakach, którzy palą zwłoki w piecach, ale cały czas słyszymy, jak ta maszyna pracuje.

To samo słyszy Hedwiga i jej dzieci, ale w ogóle nie zwracają uwagi na to, co się dzieje za murem. Najstarszy syn Hössa umila sobie życie przejażdżkami na koniu z ojcem, pływaniem kajakiem i od czasu do czasu bawi się złotymi i srebrnymi zębami zgładzonych Żydów jak kolekcjoner jakichś potwornych trofeów. Bawi się z bratem, gdy w czarnym mundurze młodego ss-mana, zamyka go w szklarni, jak w baraku, udając, że jest obozowym wartownikiem. Świadkowie, którzy zeznawali w procesie Hössa, w 1947 roku, przed trybunałem w Polsce, mówili, że „najstarszy syn komendanta czasami bywał w obozie i katował ludzi kijem, tak samo jak obozowe kapo”. Chłopak, w czasach, gdy jego ojciec był komendantem w Oświęcimiu, miał 13 lat.

O czym jest „Strefa interesów?

„Strefa interesów”, w reżyserii Jonathana Glazera (twórcy takich obrazów, jak „Narodziny”, „Pod skórą”, „Sexy Beast”), to brytyjsko-amerykańsko-polski film studia A24, luźno oparty na powieści Martina Amisa z 2014 roku. Przedstawia codzienne życie komendanta Auschwitz-Birkenau Rudolfa Hössa, jego żony Hedwigi oraz ich dzieci w willi, której okna wychodzą wprost na obóz koncentracyjny, a komora gazowa z piecem do spalania zwłok, znajduje się kilkadziesiąt metrów od domowego ogrodu.

W rolach głównych występują Christian Friedel i Sandra Hüller, na którą polecam zwrócić uwagę, bo wyrasta na jedną z wielkich gwiazd światowego kina. W tym roku jest nominowana do Oscara za niezwykłą rolę Sandry Voyter, partnerki miernego pisarza, który nie może znieść intelektualnej konfrontacji ze swoją żoną w „Anatomii upadku”. Wśród polskich twórców filmu są autor zdjęć, Łukasz Żal (twórca obrazów w „Idzie” oraz „Zimnej wojnie”), kostiumami zajmowała się Małgorzata Karpiuk, a za scenografię odpowiadały Katarzyna Sikora oraz Joanna Kuś.

„Jedno słowo mojego męża i popioły z twojego ciała zostaną rozsypane po łąkach w Balicach”, mówi Hedwiga do jednej ze swoich polskich służących. To kolejne nikczemne zdanie, wypowiedziane beznamiętnie, z charakterystycznym, władczym spokojem pani życia i śmierci. Tej, jak ona sama lubiła o sobie słyszeć i mówić, że jest „królową Auschwitz”. To jest bardziej film o niej niż o jej mężu, który był faktycznie panem śmierci w obozach wokół Oświęcimia. Niezwykłe, że jest zarazem czułym ojcem i dobrym mężem. Pod maską potwora biło jakieś serce, ale tylko dla najbliższych, bo reszta balansowała przed nim między darem życia, a przepaścią śmierci. Na pewno jedno słowo żony i Rudolf dla swojej Hedwigi spaliłby nie tylko jedną służąca. Człowiek, który przechwalał się zamordowaniem ponad 3 mln ludzi, kiedy pełnił swoje obowiązki komendanta, miał w pogardzie życie Polaków i Żydów z całej Europy, którzy mieli nieszczęście wysiąść z bydlęcych wagonów na rampie obozowej. W swoich pamiętnikach więziennych, po wojnie, kiedy Höss spisywał je dla polskich śledczych, podkreślił, że z żoną łączyła go wspólnota myśli i narodowo-socjalistycznych przekonań, zgodnych z duchem NSDAP, których Hedwiga była gorącą zwolenniczką. Między innymi tego, że Polacy, Romowie i Żydzi to podludzie. Żonie Hössa tak bardzo podobało się życie „królowej”, że odmówiła wyjazdu, gdy jej mąż dostał awans, podkreślając, że „tu jest jej raj na ziemi”.

Przerażający obraz Holocaustu

I taki jest cały film Glazera. Z surowością bezwzględnego dokumentalisty reżyser przedstawia nam cudowne życie Hedwigi z odgłosami potworności w tle, które działają na naszą wyobraźnię, podkreślaną obrazem buchającego ogniem komina krematorium. To, jak dla mnie, jeden z najbardziej przerażających filmów o Holocauście, bo tu zło ma oblicze spokoju, piękna i sielankowych ujęć, z rodzinnych wycieczek nad Sołę albo samego komendanta Hössa, który w nieskazitelnie białym uniformie przygląda się zabawom swoich dzieci i jego nazistowskich przyjaciół w ogrodowym basenie. Komin bucha, ludzie krzyczą, padają strzały, a dzieci głośno się śmieją i radośnie dokazują w ogrodowym brodziku. Oglądasz te obrazki, z tymi dramatycznymi odgłosami w tle, jak w jakimś surrealistycznym śnie. Niemożliwym do ogarnięcia swoją potwornością. Wydaje się chwilami, że to wszystko jest tak nierealne, że gdyby nie dokumenty, lekcje historii, świadkowie, zeznania, samo muzeum w Oświęcimiu, które jest absolutnym dowodem nazistowskiej zbrodni, to trudno byłoby komukolwiek uwierzyć, że takie coś istniało. Cały obraz zła, które się dzieje za murem jest tylko w twojej głowie. Nie ma bowiem człowieka w tej części świata, który nie wiedziałby, czym był das Konzentrationslager w 1943 roku, kiedy rozgrywa się opowieść Glazera. Stąd, sielankowe życie Hedwigi, tylko wzmacnia ten obraz i zarazem jego bezwzględność.

Film „Strefa interesów” przypomina w swojej stylistyce, prowadzenia kamery, obrazy Michaela Haneke. Spokojne, długie ujęcia, dające czas na dostrzeżenie każdego szczegółu, bo wtedy biją nas swoją treścią, między oczy z siłą tarana, próbującego rozbić bramę do naszych myśli – mocno, bezwzględnie i skutecznie. Nawet tak niewielkie, jak to, które wtrąca matka Hedwigi, oprowadzana po tym pięknym ogrodzie obok obozu. Starsza pani zastanawia się, czy tam za murem jest jej dawna pracodawczyni, u której służyła jako sprzątaczka. Krótkie, zwięzłe, ale mieści w sobie całą opowieść o niej, o tej żydowskiej rodzinie i pochodzeniu Hedwigi. Ta rozmowa odbywa się  jakby przy kawiarnianym stoliku, gdzieś w centrum Berlina, a nie obok fabryki śmierci. Jest piękna letnia pogoda. Świeci słońce, tylko momentami przykryte czarnym dymem, który wydobywa się z pobliskiego komina, zza muru. To jednak Hedwidze nie przeszkadza, bo wie, że słońce zaraz znowu będzie świecić czystymi promieniami na kwiaty i warzywa jej ogrodu.

Człowiek zawsze może być szczęśliwy

„To nie dobrobyt czyni nas szczęśliwymi, lecz dobroć i sposób widzenia własnego życia. I jedno, i drugie, zawsze zależy od nas samych: człowiek zawsze może być szczęśliwy, jeśli tylko tego zechce, i nikt nie jest w stanie mu przeszkodzić”, pisał w „Oddziale chorych na raka” Aleksander Sołżenicyn. Hedwiga jakby uwierzyła w słowa, które na kartach książek pojawią się dopiero za jakiś czas. Ona już wie, jak żyć, by to co dzieje się za murem, w ogóle jej nie przeszkadzało w rodzinnym szczęściu. Nawet wtedy, gdy mąż zaczyna ją zdradzać, ona zachowuje się, jakby w jej życiu nic nie było w stanie jej czegokolwiek zepsuć. No, chyba że to ona, pozwala sobie na zapalenie papierosa z pomocnikiem w tajemnicy przed mężem. I znowu nic nie widać, bo tylko znajomość historii jej życia pozwala domyśleć się, dlaczego ten człowiek przerwał pracę i pali z nią papierosa. Wiem, co zaraz będzie, ale tego nie zobaczę, bo nic nie może zakłócić sielankowego widoku poprawnej hitlerowskiej rodziny. Słychać tylko w tle nadal pracujący obóz, bo wszystko, co się wydarza w rodzinie Hedwigi od złości po miłość, nawet tę zakazaną, ma swoje mordercze tło, w postaci działającej maszyny śmierci.

Stworzyła właśnie takie miejsce, w którym każde słowo, zdanie i jej zachowanie, kiedy przymierza futro po ofiarach, bieliznę albo dobiera sobie kolor szminki, o której pochodzeniu wiemy dokładnie, jak nagle znalazła się w jej domu, jest jej „widzeniem świata”. Dobrobytem na popiele z ludzkich zwłok. Popiele, którym ogrodnik posypuje jej cudowne róże, aby wspaniale rosły i jeszcze bardziej przykryły szarość muru, który oddziela ją od piekła. Żeby jeszcze bardziej tworzyć iluzję świata bez skazy i nic nie słyszeć, ani nie widzieć poza grzędy kalarepy, marchwi, jabłek i bzu, wyhodowanych przez dobrą gospodynię.

Nawet wtedy, gdy dzieci kąpiąc się w rzece, wpadną w strumień popiołu, zrzuconego do wody z krematoryjnych pieców, to po prostu zostaną wykąpane i doczyszczone w wielkiej wannie w willi swojego ojca i nikt nie piśnie słowa na ten temat, bo przecież nic się nie stało. „Zdarza się”, jak to miał w zwyczaju mówić jeden z bohaterów antywojennej powieści Kurta Vonneguta, „Rzeźnia nr 5”.

Strefa Interesów to raj?

Ten ogród przywodzi na myśl metaforę rajskiego świata, którego Hedwiga nie chce opuścić, bo w nim czuje się czysta i niewinna. Niczym mityczna Ewa, pierwsza kobieta, w tym wypadku odrzucająca chęć skosztowania czegokolwiek poza granicami swojej bezpiecznej twierdzy. Nikt i nic jej nie skusi do opuszczenia raju. Może dlatego tak łatwo wypiera wszystko, co jest poza nim.

„Tu muszą wychować się nasze dzieci”, podkreśla, gdy tłumaczy mężowi, dlaczego nie chce wyjeżdżać. Dzieci są tylko pretekstem. Może już dotarła do niej świadomość, że zachowanie swojego życia w tym ogrodzie to kwestia przetrwania dla niej samej. Ona nie może opuścić raju, bo wtedy musiałaby zmierzyć się z potwornością, której teraz nie słyszy, mimo że nam każdy dźwięk zza muru przypomina o horrorze, rozgrywającym się w obozie. Nawet wtedy, gdy pędzi odszukać męża i przekonać go, że zostaje, maszeruje wzdłuż obozowych drutów niczym koń z klapkami na oczach. Idzie szybko, prawie biegnie, patrzy tylko pod nogi, jakby nie dostrzegając (nie chcąc zobaczyć) niczego dookoła. Jej przystań, jej świat, jest tylko w jej rajskim ogrodzie. Umrze w 1989 roku, w Ameryce, do której przeprowadzi się po tym, jak ponownie wyjdzie za mąż. Hedwiga do końca życie pozostała przekonaną nazistką, a czas spędzony w Oświęcimiu będzie nazywać, „najszczęśliwszym okresem w jej życiu”. Podobnie, jak córka, która w swoim ostatnim wywiadzie przed śmiercią powie, że „to niemożliwe, aby ojciec zagazował aż tylu ludzi”.

Sam Höss, być może przypomni sobie swoje „najszczęśliwsze” dni, gdy z podium szafotu będzie patrzył na obóz i swoją dawną willę, gdy 15 kwietnia 1947 roku kat założy mu pętlę na szyje i o 10.08 zwolni dźwignię zapadni. Na prośbę byłych więźniów obozu wyrok polskiego trybunału zostanie wykonany na terenie dawnego KL Auschwitz.

Film nakręcono w Polsce, m. in. w obozie Auschwitz-Birkenau oraz w Katowicach, w Książu i Jeleniej Górze. „Strefa interesów” zdobyła już Grand Prix i Nagrodę FIPRESCI na Festiwalu w Cannes, jest nominowana do dziewięciu nagród BAFTA i pięciu Oscarów, w tym za najlepszy film. Kinowa premiera „Strefy interesów” w Polsce już 8 marca br.

Foto: Gutek Film

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *