Zemsta władzy? Aktywistka walczyła z rządem. Teraz policja odebrała jej dziecko

Angelika Domańska to antyrządowa aktywistka wielokrotnie zatrzymywana przez policję. Czy dosięgła ją polityczna zemsta z dzieckiem w tle?

Angelika Domańska ma 38 lat i wychowuje dwójkę dzieci. Aktywistka choruje na cukrzycę i przewlekłą depresję. W sieci wdała się w dyskusję pod postem o niedawnej samobójczej śmierci człowieka na jednej z warszawskich stacji metra.

Opisała swoją historię, co skończyło się wizytą policji w przedszkolu i zabraniem dziecka. „Gazeta Wyborcza” zastanawia się, czy sprawa ma podłoże polityczne.

Szarpana przez Bąkiewicza

Gazeta opisuje bogatą „kartotekę” opozycyjną Angeliki Domańskiej. To ona została dopadnięta przez stukilowego Roberta Bąkiewicza w październiku 2020 r. gdy rozrzucała przed bazyliką Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu ulotki „Nie daję na tacę”.

Stałam na schodach z plakatem Strajku Kobiet, gdy zaatakowała mnie dziewczyna ze Straży Narodowej. Wyrywała mi ten plakat, a ja się złapałam barierki i wtedy doskoczył Bąkiewicz. Zrzucił mnie ze schodów, poleciałam z czterech albo pięciu stopni, następne, co pamiętam, to nogi i buty policji – opowiada.

Angelika Domańska złożyła zawiadomienie o naruszeniu jej nietykalności, ale prokuratura odmówiła ścigania Bąkiewicza. Opozycjonistka złożyła prywatny akt oskarżenia, a sprawa cały czas czeka na rozstrzygnięcie.

Zemsta policji?

1 marca przemieszczała się komunikacją miejską z najmłodszym synem do przedszkola. Bruno, którego mama nazywa Tyciem, urodził się z wadą serca, cierpi na autyzm, ma trudności z mówieniem i ma chorą rękę. Syna udało się na tyle wyrehabilitować, że mógł pójść do przedszkola. Podczas przejazdu przez miasto, Angelika wdała się w dyskusję w internecie o samobójczej śmierci w warszawskim metrze.

Napisałam, że choruję na depresję i nie ma dnia, bym nie myślała o samobójstwie, nawet rozszerzonym, bo jak każdy rodzic opiekun dziecka z głęboką niepełnosprawnością nie mogę umrzeć sama. Wywnętrzyłam się powodowana impulsem, po prostu zabijając czas w trakcie jazdy przez Warszawę. Kilka godzin później, gdy Tyciu był już w przedszkolu, zadzwonili z policji, że ktoś przeczytał mój wpis i podjedzie patrol, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zgodziłam się, bo przecież za myśli samobójcze nikt nie karze, a to nawet dobrze świadczy o ludziach, że ktoś zaalarmował… – opowiada.

Do Angeliki przyjechali kryminalni i zabrali ją do szpitala na badania do psychiatry. – Z wypisu jasno wynika, że jestem poczytalna, aktualnie nie mam skłonności do samobójstwa, depresja jest w remisji, a mój internetowy komentarz był wyrazem frustracji. Z tym wypisem pojechałam znów do przedszkola, by odebrać Tycia. Tam się dowiedziałam od dyrektorki, że nie wydadzą mi synka, bo już jest tu policja i dziecko będzie „zabezpieczone” – mówi.

Popołudniu zebrał się sąd rodzinny i sędziowie nie oglądając chłopca i bez rozmowy z matką orzekli, że Bruno zostanie oddany w pieczę zastępczą. – Zabrali go z przedszkola do domu dziecka. Jakiego – nie powiedzieli – mówi.

Policja ujawniła miejsce pobytu chłopca, gdy aktywista poszła na komendę z przyjaciółmi i dziennikarzem. Pojechała do wskazanego domu dziecka, ale nie pozwolono jej się spotkać z synem.

Foto: Depositphotos.com Źródło: Gazeta Wyborcza

Bartosz Wiciński

Polityką zainteresowałem się w momencie wybuchu afery Rywina. 12 lat temu założyłem bloga politycznego na prawicowej platformie Salon24.pl. Popełniłem tam ponad 400 wpisów i toczyłem pierwsze potyczki słowne z całą rzeszą wyborców PiS. Jak to w życiu blogera bywa, raz wychodziły lepsze teksty, a raz gorsze. Salon24.pl to była dobra szkoła. W CrowdMedia.pl zaczynałem od pisania własnych artykułów o polityce. Teraz zajmuje się głównie opisywaniem newsów, czego musiałem się sam nauczyć. Z wykształcenia jestem księgowym, ale nigdy do żadnej kratki nie wpisałem ani jednej cyferki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *