USA wybiera, Polska się przygląda. Co oznacza dla nas wybór Trumpa lub Harris? „Powinniśmy się zastanowić…”
Już dziś Amerykanie wybiorą prezydenta na kolejną kadencję. Wielu zastanawia się, kto – Donald Trump czy Kamala Harris – jest lepszy dla Polski. Sprawa ta jednak nie jest tak jednoznaczna, jak chcą to sprzedać wam politycy.
Trump lepszy dla PiS, Harris dla PO?
W ostatnich dniach media zalały wypowiedzi ekspertów i polityków, którzy snują różne wizje dot. tego, który kandydat na prezydenta USA jest lepszy dla naszego kraju. Posłowie PiS twierdzą, że wygrana Republikanina to porażka rządu PO, a Donald Tusk powinien od razu podać się wtedy do dymisji. Członkowie Platformy nie kryją, że bliżej im do obecnej wiceprezydent. Czy tak jednak w istocie jest – faktycznie wybór Harris czy Trumpa wpłynie na politykę USA względem naszego kraju?
Kto tu rządzi?
Od razu odpowiem na powyższe pytanie: nie! Pamiętajmy, że w USA rządzi deep state – to skomplikowany system urzędników, służb i polityków, który stoi za prezydentem i Kongresem. Tak, wiem, że brzmi to jak teoria spiskowa z panami w kapturach i maskach w roli głównej, ale tak w istocie jest: polityką mocarstwa zza oceanu kieruje coś więcej niż prezydent w Białym Domu.
Wiele osób zakrzyknie jednak teraz, że przecież Trump chce dogadać się z Rosją, a Harris może kontynuować politykę Joe Bidena i nadal pomagać Ukrainie w wojnie z Rosją, co może być ważne dla Polski. To jednak kolejne nieporozumienie. Bez względu na to, kto wygra wybory w USA, ważne będzie, jaka frakcja wojskowo-dyplomatyczna zyska w Waszyngtonie posłuch. Jeżeli będzie to grupa tzw. jastrzębi, która chce walczyć o amerykański prymat, czekać może nas nawet eskalacja konfliktu Waszyngtonu z Moskwą, a może nawet Pekinem.
Alternatywą dla tej grupy jest ta, która uważa, że właściwsze jest pogodzenie się z tym, że Chiny zyskują na znaczeniu i nie ma sensu kruszyć o to kopii, bo może się to skończyć dla Amerykanów klęską.
Podkreślę to jeszcze raz: frakcje te będą walczyły po wyborach o wpływy i mogą uzyskać je zarówno w obozie Trumpa, jak i Harris. Najlepszym dowodem na to, że tak to działa, są wydarzenia z II wojny światowej. Franklin Delano Roosevelt wygrał w tym okresie wybory obiecując, że będzie prowadził politykę izolacjonistyczną i nie wyśle amerykańskich żołnierzy na europejski front. Jak to się skończyło, wiemy wszyscy. Tak samo może postąpić teraz Trump – obiecywać szybkie zakończenie wojny na Ukrainie, ale po dojściu do władzy i zapoznaniu się z faktami, zmienić decyzję.
Co ma zrobić polska dyplomacja?
Pytanie, jakie dominuje w polskich mediach, jest źle zadawane. Powinniśmy się raczej zastanowić, jak zachować się w poszczególnych wariantach obrania kierunku takiej czy innej polityki w USA. Przygotować polską armię na najgorsze, rozpocząć rozmowy z Chinami, by mieć choćby małą pałkę na Amerykanów na wypadek, gdyby ci chcieli wykorzystać nas w cyniczny sposób (np. wysyłając polskie wojsko na ratunek napadniętym krajom NATO, jednocześnie sami się nie angażując). Czy – co chyba nie mieści się polskim politykom w głowach – mieć alternatywę w postaci zmiany sojuszu: przeskoczenia z obozu USA do Chin.
Podsumowując, polska debata na temat tego, kto zostanie wybrany na nowego prezydenta USA, jest dość infantylna i przypomina kibicowanie drużynie piłkarskiej, a nie poważną analizę geopolityczną.
Źródło: wikipedia.com