Górale mają kolejny problem. Sezon się rozkręca, a chętnych do pracy brak. „Ci, co przychodzą z ogłoszeń to dramat”
Nie tak przedsiębiorcy z Podhala wyobrażali sobie początek sezony urlopowego. Niewielka liczba turystów to niejedyny problem górali.
Sezon się zaczął, a problemów nie brakuje
Sezon urlopowy rozkręca się na dobre, ale inflacja i drożyzna zbierają swoje żniwo. Dopiero co pisaliśmy o Krynicy Morskiej i okolicznych miejscowościach. Mówiąc krótko – nie na to liczyli przedsiębiorcy. – Jest mało klientów, coraz mniej osób wchodzi do restauracji. Przyjeżdżają nad morze, ale jedzenie kupują w sklepach. Nie ma też co się dziwić. Pamiętam, jak trzy lata temu czteroosobowa rodzina płaciła 150 zł za cały rachunek, teraz trzeba mieć co najmniej 300 zł – skomentował w rozmowie z serwisem money.pl jeden z restauratorów.
Sytuacja na drugim krańcu Polski też jest niewesoła.
Zakopane świeci pustkami, co potwierdzają dane. Tatrzańska Izba Gospodarcza odnotowała w czerwcu mniej turystów w Zakopanem, niż bywało to w latach poprzednich. Miejscowi przedsiębiorcy stają na głowie, by zapełnić wynajmowane pokoje i stoliki w lokalach gastronomicznych, ale efekty bywają różne.
Jednak górale liczą, że wszystko niebawem wróci do normy i nie będą musieli narzekać na zarobek. Ich sytuacja ma się odmienić za sprawą turystów z Bliskiego Wschodu, którzy ponownie zaczęli przyjeżdżać do niepisanej stolicy Tatr po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa.
„Teraz ponownie bardzo licznie pojawili się w Zakopanem, często można ich spotkać na Krupówkach. To turyści, którzy rzadko wybierają się w Tatry, częściej spacerują Krupówkami lub wyjeżdżają kolejką na Gubałówkę. Sporo z nich korzysta z usług fiakrów” – pisze „Tygodnik Podhalański”.
Brakuje chętnych do pracy
Problem w tym, że nawet jeśli turyści się pojawią, to będzie problem z ich obsługą. – Nam w Zakopanem przynajmniej od roku drastycznie brakuje osób w gastronomii, jak i hotelarstwie – powiedział Łukasz Filipowicz z pensjonatu „Fian” w rozmowie z portalem 24tp.pl i dodał, że u wielu przedsiębiorców widać olbrzymią rotację pracowników.
Filipowicz przyznał, że sam nie obawia się niedoboru pracowników, ale w Zakopanem to powszechny problem. – Współczuję innym w branży gastronomicznej czy hotelarskiej, bo obserwuję, jakie 'wynalazki’ trafiają się na naszym rynku sezonowym – powiedział. – Ci, co przychodzą z ogłoszeń, to dramat. Miałem dziewczynę, która przyjechała z północnej Polski. Przespała się. Następnego dnia pięć godzin siedziała „na smartfonie”. Po czym mi powiedziała, że to praca nie dla niej, spakowała się i wyjechała. Najlepsi pracownicy to ci z polecenia – dodał Łukasz Filipowicz.
– Ja już od kilku lat nie zatrudniam nikogo. Prowadzę sam pensjonat. No bo skoro obecnie pensja minimalna to 3,6 tys. zł, to mnie to kosztuje tak naprawdę z ZUS-em, ubezpieczeniami sześć tysięcy – powiedział inny rozmówca portalu 24tp.pl
Źródło: o2.pl