Dr Mirosław Oczkoś: Radykalizacja może się PiS-owi opłacać

Radykalizacja może się PiS-owi opłacać, jeśli prezes postawi na wąską kadrową. Tylko podstawowym problemem jest fakt, iż Jarosław Kaczyński nie ma już takich cech w polityce, które są potrzebne, tak jak w sporcie, gdyż otoczył się pochlebcami, którzy nie są w stanie wykonać najprostszego zadania. Z takim zapleczem nie można myśleć o zdobyciu władzy. – Z dr Mirosławem Oczkosiem ze Szkoły Głównej Handlowej, ekspertem ds. marketingu i wizerunku politycznego i dziennikarzem Resetu Obywatelskiego, na temat obecnej sytuacji politycznej w kraju, rozmawia Michał Ruszczyk.

Michał Ruszczyk: Niedawno premier Donald Tusk wygłosił swoje exposé. Jak Pan je ocenia?

Dr Mirosław Oczkoś: Bardzo dobrze, zwłaszcza w kontekście do poprzednich. W mojej ocenie było to najlepsze expose Tuska, gdyż było bardzo nowatorskie, a więc nie było bardzo długie, ale dobrze wypełnione treścią.

Dlaczego w Pana ocenie exposé Donalda Tuska było innowacyjne?

Pierwsze expose Donalda Tuska trwało trzy godziny, a mimo to nie zapadło społeczeństwu w pamięć. Podobnie, jak drugie. Natomiast ostatnie jest o tyle ciekawe, iż Donald Tusk pokazał się jako polityk z olbrzymim doświadczeniem i nie podszedł do expose w sposób przestarzały, a więc metodą „wstępu, rozwinięcia i zakończenia”, gdyż dodał „zagajenie”, czym zaskoczył Zjednoczoną Prawicę, która sądziła, że expose będzie w typowej formule. Jednak, różnica między Tuskiem sprzed 2014 roku i wyjazdu do Brukseli w celu objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej jest taka, iż zrozumiał jak duże znaczenie w polityce odgrywają emocje i bycie wizjonerem politycznym. Tym bardziej, że świat, w którym żyjemy jest coraz szybszy i nie każdy nadąża za ilością informacji, które się pojawiają w mediach. A w takiej sytuacji położenie mniejszego nacisku na kwestie programowe jest dobrym ruchem, gdyż w dłuższej perspektywie nie jest to aż tak duża szkoda jak nie wykorzystanie expose w celu  do przedstawienia swojej ogólnej wizji rządów. Tym bardziej, że polskie społeczeństwo oczekiwało tego od nowego premiera, który miał świadomość, że musi rozpocząć swoje rządy mocnym wystąpieniem, co zawsze może być kontrowersyjne i kłaść się cieniem w kolejnych latach. Niemniej odczytanie listu Piotra Szczęsnego był przekazem skierowanym do swoich wyborców, ale czy przyniesie to w dłuższej perspektywie czasowej jakieś korzyści, na ten moment trudno przewidzieć.

Jednak, jeśli weźmie się pod uwagę całą treść exposé, to należy powiedzieć, że było jak u Hitchcocka, a więc zostały zachowane odpowiednie proporcje w sposób nowatorski, a co najważniejsze nakreślono wizję rządów.

Wspomniał Pan o „misji, wizji i halucynacji”. Kiedy w Pana ocenie Zjednoczona Prawica przeszła z misji i wizji do halucynacji?

W pierwszej kadencji jakaś misja była realizowana. Natomiast po wygranej II kadencji przez Zjednoczoną Prawicę i Andrzeja Dudę w 2019 i 2020 zaczął się już proces gnicia władzy, co uwypukla się jeszcze bardziej, gdy PiS przeszedł teraz do opozycji i okazuje się, że czołowi politycy nie są aż tak odporni psychicznie na brak władzy.

Odpowiadając na Pana pytanie, w mojej ocenie, PiS z wizji na halucynacje zaczął przechodzić w okolicach 2020 roku. Tym bardziej, że Jarosław Kaczyński był cały czas zapewniany przez swoje najbliższe otoczenie, że sytuacja jest pod kontrolą i na pewno uda się wygrać i rządzić, nawet jeśli nie będzie większości. To z kolei jest idealny przepis na przegraną, gdyż władza, która karmi się własną propagandą, prędzej czy później traci władzę. Należy powiedzieć, że de facto PiS jeszcze bardziej pogorszyło swoją sytuację próbując utworzyć rząd, gdyż pokazało to, że dla polityków obecnej już opozycji liczą się tylko pieniądze i władza, które i tak zostały utracone, a próba ich utrzymania utrudniły tylko zrobienie kroku naprzód w celu rozliczeń wewnątrzpartyjnych i przygotowania się przez partię na wybory samorządowe.

Co w Pana ocenie powinna zrobić obecna władza, żeby nie upoić się w podobny sposób władzą?

Sądzę, że jest to kwestia trzech rzeczy.

Po pierwsze innych ludzi, co już widać, że pod względem merytorycznym nowy rząd dysponuje zupełnie innymi kadrami, co nie zmienia faktu, że prędzej czy później przejdą egzamin z zakresu swoich kompetencji. Wówczas się okaże, czy podołają zadaniom, które zostały im powierzone, jak i również, czy nowo mianowani ministrowie nie podążą w podobną stronę, co ich poprzednicy. Jednak to pokaże czas.

Natomiast, odpowiadając na Pana pytanie, wątpię, żeby do tego doszło, ponieważ nową koalicję tworzy duża liczba ugrupowań, co jest nową sytuacją w polskiej polityce w odróżnieniu od rządów Zjednoczonej Prawicy, gdzie również była koalicja, ale najważniejsze decyzje były podejmowane przez Jarosława Kaczyńskiego, który, żeby uspokoić sytuację w rządzie, musiał wejść w jego skład w roli wicepremiera, a jeśli sytuacja była w miarę spokojna, opuszczał ławy rządowe. Niemniej nie wpływało to w sposób znaczący na ośrodek decyzyjny, którym był prezes PiS-u. Zaś w nowej koalicji zostały podjęte decyzję, że urząd trzeciej osoby w państwie będzie rotacyjny, a nie można wykluczać, że podobnie może być i z premierem. Tym bardziej, że Zachód jest w zupełnie innym miejscu, a więc czymś naturalnym jest zmiana w Parlamencie Europejskim, na przykład przewodniczącego Rady Europejskiej, chyba że tak jak w przypadku Donalda Tuska zostanie wybrany na drugą kadencję. Jednak, jeśli w sytuacji, gdy skończy się ustalona kadencja Szymona Hołowni w roli Marszałka Sejmu, wówczas zastąpi go Włodzimierz Czarzasty, chyba że ugrupowania koalicyjne dojdą do porozumienia, że przewodniczący Polski2050 dobrze odnajduje się w tej roli.

Jak Pan sądzi, czy rotacyjność ministrów i nie tylko nie powinna zostać wprowadzona na stałe?

W mojej ocenie, tak. Natomiast, jeśli takie rozwiązania miałoby się wprowadzić w przypadku urzędu prezydenta, wymagałoby to zmian w ustawie zasadniczej. Jednak w innych przypadkach sądzę, że można byłoby zapożyczyć pewne rozwiązania z systemu amerykańskiego, a więc kadencja Parlamentu trwałaby 4 lata, ale po dwóch byłyby przeprowadzane wybory uzupełniające, co mogłoby stanowić „bat” na polityków.

W exposé pojawiły się wyraźne akcenty, jak na przykład odczytanie listu Piotra Szczęsnego. Jak Pan sądzi, czy była to dobra forma podsumowania rządów Zjednoczonej Prawicy i oddania pewnego rodzaju hołdu nie tylko Szczęsnemu, ale także osobom, które walczyły o wartości demokratyczne, mimo iż list został napisany w 2017 roku?

To pokazuje moc tego listu. Tym bardziej, że był to okres, gdy miały już miejsce manifestacje KOD-u, w których brali udział głownie osoby w średnim wieku, które obserwując działania PiS-u zdawali sobie sprawę, do czego mogą one prowadzić. Zaś jeśli chodzi o sam list to jego treść jest taka, jakby Piotr Szczęsny napisał go nie w 2017 roku, ale na przykład pół roku temu.

Oczywiście, należy powiedzieć, że ruch ten ze strony Donalda Tuska był ryzykowny, ale tego rodzaju gesty zawsze są ryzykowane i mogą wzbudzać kontrowersje. Jednak było to świadome zagranie na emocjach i docenienie tych ludzi, którzy przez osiem lat przeciwstawiali się rządowi Zjednoczonej Prawicy i ich nadużyciom. De facto w tym liście znajduje się wszystko to, o co walczyli.

Z drugiej zaś strony sądzę że premier Tusk i jego współpracownicy zdawali sobie sprawę, że list ten wywoła reakcję obecnej już opozycji. Tym bardziej, że Jarosław Kaczyński odebrał treść tego listu jako personalny atak, co tylko pokazuje, że Donaldowi Tuskowi w sposób umiejętny udało się przejechać prętami po kratach i bez wątpienia zostało to zapamiętane. Jednak trudno powiedzieć, czy przyniesie to jakieś konkretne zyski polityczne w dłuższej perspektywie, co nie zmienia faktu, iż w pewnym sensie już przyniosło, gdyż expose zostało zapamiętane. Tym bardziej, że expose jest również formą wizerunku i marketingu politycznego, ale jeśli weźmie się po uwagę, w jaki sposób Donald Tusk nawiązywał kontakt z ludźmi w czasie swoich spotkań, to wątpię, żeby list ten został odczytany tylko z pobudek marketingowych, zwłaszcza że całość exposé pokazało, jak bardzo zmienił się Tusk jako polityk, co również starał się wykorzystać w swoim expose. To znaczy, również jego prywatne emocje związane z rywalizacją z Jarosławem Kaczyńskim, którą wygrał. To z kolei dla Kaczyńskiego jest jeszcze bardziej bolesne, gdyż nie dość, że przegrał władzę, to na dodatek rządów pozbawił go Donald Tusk, który zdaje sobie sprawę, iż Kaczyński z tego powodu cierpi.

Powiedział Pan, że list Piotra Szczęsnego został odebrany przez Jarosława Kaczyńskiego jako atak personalny. Przed głosowaniem nad kandydaturą Donalda Tuska na premiera, przewodniczący PO wspomniał o Jarosławie Kurskim i Lechu Kaczyńskim, który nie cenił byłego prezesa TVP, co wywołało reakcję prezesa PiS, który wszedł na mównicę i powiedział o nowym premierze że „Jest Pan niemieckim agentem”.

To miało miejsce dzień przed expose, a więc w tak zwanym zagajeniu. Jednak pokazuje to, jak bardzo Jarosław Kaczyński odebrał słowa Donalda Tuska jako atak personalny na siebie, a mimo to, wychodząc na mównicę, nie zaprzeczył tym słowom, co pokazuje, że władza absolutna jest w stanie prowadzić do dewiacji politycznej.

Jak Pan sądzi, czy Jarosław Kaczyński i PiS zdążyło pogodzić się już z porażką?

Nie i to widać. W takiej sytuacji jedyną skuteczną metodą jest tylko eskalacja „bólu”, a więc konfliktu politycznego. Tym bardziej, że Kaczyński, który był przez swoje otoczenie mamiony wizją sukcesu, zderzył się z rzeczywistością, co jest dla niego bardzo bolesne, zwłaszcza że próbowano zbudować obraz państwa, które nie istniało. W sytuacji, gdy media rządowe nie są już na kursie propagandy rządowej, a przekazują informację w sposób obiektywny, to w mojej ocenie notowania PiS-u mogą wkrótce sięgnąć okolic 20% lub nawet poniżej. To też pokazuje, jak duży błąd popełnił Tusk 12 lat temu, twierdząc że media nie są ważne, gdyż kto je kontroluje, ten przegrywa. Owszem, teraz się to sprawdziło. Niemniej telewizja, jaką zaproponował Jacek Kurski społeczeństwu w znaczący sposób przyczyniła się do takiego poparcia Zjednoczonej Prawicy, gdyż gdyby nie media, które w ten sposób do niedawna funkcjonowały, wątpię żeby PiS rządził aż dwie kadencję, co doskonale obrazują rządy poprzedniej koalicji, które w wyniku afery podsłuchowej straciły władzę, a o czym mówiły wszystkie media w kraju i co było również tematem w czasie kampanii parlamentarnej.

Natomiast jeśli weźmie się pod uwagę ilość afer za rządów Zjednoczonej Prawicy, to żadna z nich nie była opisywana w mediach publicznych, a to z kolei wpływało na sposób postrzegania rzeczywistości przez rzesze obywateli, którzy wyciągali błędne wnioski. Podobnie działały media rządowe, a można powiedzieć jeszcze bardziej agresywnie, gdyż tak samo jak przedstawiciele dotychczas rządzącego obozu nie pogodzili się z utraceniem swoich wpływów, co z kolej jak w pigułce pokazały ostatnie dwa miesiące i narracja tych mediów wokół stworzenia fikcyjnego rządu.

Jak w Pana ocenie nowi ministrowie mogą rozbroić „pola minowe”, które czekają na nich w resortach?

Trudno powiedzieć, ponieważ każdy resort ma swoją specyfikę i swój obszar w ramach którego ministrowie działają. Ponadto dodatkową trudnością jest fakt, że resorty były przekazywane następcą przez dwutygodniowych ministrów, którzy nie byli w stanie zapoznać się z sytuacją w nich, gdyż jest to niemożliwe.

A zatem odpowiadając na Pana pytanie, w mojej ocenie nowi ministrowie muszą być czujni i dobrać dobrych współpracowników, którzy pomogą im w sytuacjach kryzysowych. Tym bardziej, że osoby, które teraz są w randze ministra będą jak saperzy.

Jak Pan sądzi, czy ból Jarosława Kaczyńskiego z powodu przegranych wyborów może trwać tak samo długo, co żałoba po „zamachu smoleńskim”?

Nie, ponieważ nie ma takiego potencjału politycznego, jak w przypadku Smoleńska, który został zbadany przez specjalistów. A mimo to Jarosław Kaczyński dostrzegł w tej sprawie dobre paliwo polityczne. Jednak teraz takiego nie ma, gdyż PiS nie uniknie politycznych rozliczeń, a znamienne jest to, iż od czasu wyborów nie pojawił się nigdzie w mediach szef sztabu wyborczego PiS-u, Joachim Brudziński.

Krzysztof Sobolewski już podał się do dymisji, co pokazuje, że PiS szykuje się na wewnętrzne wybory. Jednak czas, który można uzyskać, a który pozwoli na budowanie jakieś narracji, to tylko do nadchodzących wyborów samorządowych, gdyż w dłuższej perspektywie nie uda się zbudować kolejnego mitu założycielskiego, gdyż Donald Tusk ma świadomość błędów, jakie popełni w sytuacji Smoleńska i zignorowania gruntu, na którym wyrósł „zamach smoleński”, gdyż wówczas Tusk miał nadzieję, że w dłuższej perspektywie nikt w to nie uwierzy, a prawda prędzej czy później się obroni, co było błędem, gdyż PiS wykorzystał tę sprawę politycznie w sposób umiejętny.

Czy nie ma Pan wrażenia, że prezes PiS-u w swojej nienawiści do Donalda Tuska nawet w swojej partii zaczyna być osamotniony?

Musi być jakaś realna perspektywa, w ramach której działaczy czeka jakieś zwycięstwo. W PiS-ie jest bardzo dużo ludzi, którzy są dobrze wykształceni, ale w partii byli tylko dlatego, gdyż prezes Kaczyński gwarantował im władzę i różne przywileje. Natomiast w sytuacji, gdy się one skończyły, a lider nie jest już w najlepszej kondycji, to wiele osób zaczyna kalkulować. Tym bardziej, iż jest świadomość, że za łamanie prawa i udział w aferach politycy Zjednoczonej Prawicy mogą odpowiedzieć przed sądami. Tym bardziej, że Kaczyński już nie ma szans, żeby kiedykolwiek wrócić do władzy, gdyż jest w coraz gorszej kondycji, a jego diagnoza polityczna okazała się błędna, gdyż postawiono atakować Tuska w sposób irracjonalny.

To z kolei przemówiło do innych obywateli, ale nie w taki sposób, jakby oczekiwał tego prezes PiS-u, gdyż mimo iż w Polsce jest spora grupa osób, która na co dzień nie interesuje się polityką, to nie chce żyć w kraju, gdzie każdy dzień zaczyna się zakłamywaniem rzeczywistości. Jednak do PiS-u nie dociera fakt, dlaczego wyborcy poszli w tak dużej masie do urn wyborczych i z jakich powodów dali obecnej władzy czerwoną kartkę. To z kolei tylko pokazuje, że Kaczyński wcale nie jest tak wybitnym strategiem, a tylko w umiejętny sposób przez swoje otoczenie był promowany na takiego. W sytuacji coraz gorszej kondycji zdrowotnej, w mojej ocenie prezes PiS-u powinien posłuchać Marcina Mastalerka i udać się na emeryturę, gdyż jeszcze można byłoby zrobić wokół tego narrację, w ramach której Kaczyński odszedłby z tarczą, a nie na tarczy. Natomiast wątpię, żeby do tego doszło, ponieważ prezes PiS-u ma olbrzymi kompleks niższości, który się przekłada na kompleks wyższości. W mojej ocenie dalszy upór Kaczyńskiego przełoży na nieunikniony rozpad formacji i prawicy.

Jak Pan sądzi, czy PiS-owi uda się przejść przez nadchodzące wybory samorządowe i europarlamentarne w sytuacji, gdy partią wstrząsają wewnętrzne podziały?

Jeżeli obecna koalicja nie popełni poważnych błędów, to PiS nie ma szans wygrać wyborów samorządowych. Owszem, wybory do samorządu rządzą się swoimi prawami, a więc każda ze stron będzie mogła powiedzieć, że na jakimś poziomie odniosła sukces. Natomiast kluczowe są sejmiki, gdyż w nich są pieniądze. Jeśli PiS-owi nie uda się utrzymać stanu posiadania w sejmikach, wówczas można powiedzieć, że wyjdzie z wyborów samorządowych jako przegrany. Tym bardziej, że obecna koalicja ma po swojej stronie wszystkie możliwe priorytety, a największym z nich jest fakt, iż społeczeństwo jest zmęczone rządami Zjednoczonej Prawicy.

Po drugie, osiem lat rządów pokazało społeczeństwu, że większość działaczy PiS-u nie jest kompetentnych w swoich dziedzinach. Zaś po odblokowaniu funduszy z KPO będzie coraz więcej pieniędzy i jeśli rządzący w sposób umiejętny rozegrają tę sprawę i pokażą, że środki te mogły być znacznie wcześniej, ale ze względu na walki frakcyjne w obozie Zjednoczonej Prawicy, Polska ich nie dostała.

Kolejnym istotnym elementem dla obecnej koalicji jest spełnialność obietnic, które tylko ją uwiarygodnią w działaniu i pokażą jej sprawczość, ale wszystko zależy jak ułożą się relacje z prezydentem, który mimo iż niedawno podpisał ustawę o finansowaniu in vitro z budżetu państwa, to nie jest aż tak bardzo przychylny nowej koalicji w innych sprawach. Trudno powiedzieć, jak się ta współpraca ułoży, zwłaszcza że czwartym atutem jaki przemawia na korzyść obecnej koalicji jest deklaracja rozliczenia przedstawicieli Zjednoczonej Prawicy, którzy w czasie swoich rządów dopuścili się różnych nadużyć. Jest to olbrzymia presja społeczna, która graniczy z chęcią zorganizowania niemalże „igrzysk”.

Igrzysk i chleba. Czy nie obawia się Pan, że oczekiwania wyborców w sprawie rozliczenia Zjednoczonej Prawicy mogą zamienić się w krwawe igrzyska?

Obecna władza nie ma żadnego interesu, żeby wyprowadzać ludzi na ulicę, ale nie zmienia to faktu, że obecna sytuacja polityczna w kraju zmierza w kierunku wojny religijnej, co coraz bardziej jest widoczne. Mam na myśli sytuację, która miała miejsce z posłem Braunem, który za pomocą gaśnicy zgasił świecę chanukową i późniejsze wydarzenia. Po tym wydarzeniu odebrano mu cześć uposażenia parlamentarnego, a jego zwolennicy zorganizowali zbiórkę, która została po interwencji wycofana, co nie zmienia faktu, że była gotowość, żeby wesprzeć finansowo Brauna. W tym kontekście znaczące są wypowiedzi polityków, którzy potępiają to, co zrobił poseł Konfederacji, ale jednocześnie dodają, ze gdy atakuje się katolików w kościołach to media nie zabierają w tych sprawach głosu. To jest niepokojące, zwłaszcza że skandal z Braunem znalazł już naśladowcę, gdyż we Wrocławiu doszło do podobnej sytuacji, a poseł Konfederacji ją pochwalił.

Natomiast, odpowiadając na Pana pytanie, obawiam się, że w Zjednoczona Prawica w takich sytuacjach może dostrzec dla siebie szansę. Tym bardziej, że religia i władza są dwoma bardzo silnymi „narkotykami”. Jeżeli Kaczyński postanowi użyć tej narracji w celu jeszcze większej polaryzacji, wówczas nie można wykluczać scenariusza, że może rzeczywiście dojść do wyprowadzenia ludzi na ulicę, zwłaszcza że narracja o obcej agenturze, która „ukradła” jest mało atrakcyjna w odróżnieniu od uderzenia w wiarę. Tym bardziej, że fundamentalizm religijny, antysemityzm i wszelkiego rodzaju przejawy nietolerancji nie są zjawiskami, które w Polsce nie występują.

Chleb, kiedyś się kończy, a igrzyska dalej mogą trwać. Co w Pana ocenie powinna zrobić obecna władza, w sytuacji wyzwań na płaszczyźnie gospodarczej i wykorzystywania igrzysk przez Zjednoczoną Prawicę do swoich celów politycznych?

Opozycja zawsze może mówić to, co chce i uważa, co jest jej prawem, chociaż w poprzedniej kadencji nie zawsze było ono respektowane. Sądzę, że koalicja, która przejęła teraz władzę, ma takie instrumenty, że nie powinna mieć problemu, żeby utrzymać balans między igrzyskami a chlebem. Tym bardziej, że rozrywka również jest potrzebna, a skala emocji olbrzymia, co z kolei pokazują badania. W takiej sytuacji obecnie rządzący nie mogą odpuścić. Jednak nie oznacza to że wszystkie sprawy będą musieli wyjaśnić od „A do Z”, ale nie mogą też zupełnie nic nie zrobić, gdyż zostanie to odebrane w sposób negatywny przez wyborców.

A zatem, odpowiadając na Pana pytanie, chleb musi być, ale jeśli weźmie się pod uwagę fakt, w jakiej kondycji PiS zostawia kraj, to trudno powiedzieć, jaka de facto jest sytuacja finansów publicznych. To okaże się dopiero, gdy we wszystkich resortach uda się przeprowadzić audyty, co nie zmienia faktu, iż pieniądze z KPO, które udało się odblokować i w obecnej perspektywie rozwojowej, jeśli będą dobrze wykorzystane, w znaczący sposób przyczynią się do poprawy sytuacji gospodarczej. Jednak wszystko zależy od tego, w jaki sposób obecny rząd będzie powadził politykę komunikacyjną i czy sytuacja gospodarstw domowych się w sposób znaczący poprawi. Jeśli tak, wówczas trzeba będzie też pokazywać na czym polegała propaganda Zjednoczonej Prawicy i jak bardzo przyczyniła się do zniszczenia kraju na bardzo wielu płaszczyznach.

PiS w czasie swoich rządów traktował samorząd jak wroga. Jakie w Pana ocenie może mieć to przełożenie na wybory samorządowe?

W polityce również obowiązuje zasada nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. PiS o tym zapomniał, gdyż sądził, że będzie rządził wiecznie, a przynajmniej na tyle długo, żeby ugruntować swoją władzę i przejąć samorządy, gdzie ludzie najbardziej wiedzą, gdzie i dlaczego zostali pokrzywdzeni.

Natomiast, odpowiadając na Pana pytanie, w sytuacji, gdy doszło do zmiany władzy, a z list opozycyjnych do Parlamentu dostało się sporo samorządowców, daje to dużą szansę na decentralizację samorządu i jego dofinansowanie ze środków europejskich. To z kolei będzie działać na korzyść obecnej koalicji, gdyż pokaże ona w ten sposób sprawczość. Natomiast, jeśli PiS będzie utrudniał te działania, wówczas nie przyniesie to sukcesu w wyborach samorządowych. Tym bardziej, że PiS nadal jest poobijany po porażce w wyborach parlamentarnych, a formację czekają rozliczenia, co pokazuje, że w szeregach Zjednoczonej Prawicy zapanował chaos, który na taką organizacją jaką jest PiS bardzo długo trwa. To z kolei może rodzić poważne obawy, że Kaczyński, który będzie chciał wyjść z tej sytuacji może postawić na narrację religijną, gdyż jest ona stosunkowo łatwa i obudzi największych fundamentalistów.

Czy z punktu widzenia marketingu politycznego, ale też interesów strategicznych PiS-u, radykalizacja jest tym, co potrzebuje PiS, żeby w przyszłości móc myśleć o sukcesach wyborczych? 

Nie, bo diagnoza ta nie jest tylko diagnozą ludzi z zewnątrz czy przeciwników, którzy mówią, że radykalizm zgubił PiS, a w efekcie zmobilizował wyborców niezdecydowanych czy też niezainteresowanych polityką, którzy czerpią informację z różnych źródeł, ale nie są przyzwyczajeni do XIX-wiecznego modelu sprawowania władzy. W takiej sytuacji samorządy również nie wybiorą PiS-u, gdyż ich mieszkańcami są wyborcy, którzy w wyborach parlamentarnych nie zagłosowali na Zjednoczoną Prawicę. Tym bardziej, że wśród polityków obecnej już opozycji nie udaje się dostrzec żadnej refleksji w kwestii przyczyn utraty władzy.

Natomiast, jeśli weźmie się pod uwagę, co mówią przedstawiciele poszczególnych frakcji w PiS-ie, a więc na przykład Marek Suski, który niedawno wystąpił w obronie podkomisji smoleńskiej Macierewicza, któremu powoli zaczynają puszczać nerwy. Ponieważ może się okazać, że komisja do spraw rosyjskich, która miała badać rosyjskie powiązania Tuska może być dobrym narzędziem do zbadania powiązań Macierewicza.

Natomiast odpowiadając na Pana pytanie, radykalizacja może się PiS-owi opłacać, jeśli prezes postawi na wąską kadrową. Tylko podstawowym problemem jest fakt, iż Jarosław Kaczyński nie ma już takich cech w polityce, które są potrzebne, tak jak w sporcie, gdyż otoczył się pochlebcami, którzy nie są w stanie wykonać najprostszego zadnia. Z takim zapleczem nie można myśleć o zdobyciu władzy, które było przy Kaczyńskim, tylko dlatego, gdy gwarantował on przeróżne dobra wynikające z przywilejów władzy. Natomiast, gdy trzeba o te przywileje zawalczyć to spora część tych osób nie ma odpowiednich kompetencji, a pozostali nie mają chęci, co pokazuje, że Jarosław Kaczyński gdzieś się pogubił, co nie oznacza, że nie można mu odmówić, iż nie odniósł sukcesów politycznych, gdyż w 2015 roku jego diagnoza była słuszna.

Jak Pan ocenia skład nowej Rady Ministrów? Jak Pan ocenia nazwę nowej większości „Koalicja 15 października”?

Nazwa nowej koalicji jest bardzo dobre wymyślona, gdyż na scenie politycznej nie ma takiej partii, a po drugie wzbudza pozytywne emocje wśród tych wyborców, którzy głosowali na ugrupowania opozycyjne. A więc z punktu widzenia marketingu politycznego jest to bardzo dobrze przemyślane.

Natomiast, jeśli chodzi o skład rządu. Jest to bardzo trudne pytanie, gdyż rząd istnieje od ponad dwóch tygodni. Niemniej widać, że ministrowie, jak na przykład prof. Adam Bodnar, który podejmuje konkretne działania, co pokazuje, że niektórzy ministrowie na swoich stanowiskach nie znaleźli się przez przypadek. Podobnie, jak Barbara Nowacka, która również wykazuje się duża determinacją w działaniu, odwołując kurator Barbarę Nowak, która była symbolem arogancji byłej już władzy i propagandy podlanej wartościami katolickimi, z którymi jeśli ktoś się nie zgadza, wówczas zostaje uznawany za wroga państwa. Bez wątpienia zwolnienie kurator Nowak spowodowało euforię. Czas pokaże, co się wydarzy dalej, na przykład z Danielem Obajtkiem, który zapowiadał, że nie trzeba będzie go dymisjonować”, gdyż sam opuści swój gabinet. Słowa nic nie kosztują, ale wkrótce minie miesiąc, a Daniel Obajtek nadal pełni funkcję prezesa Orlenu.

Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, dotyczącą finansowania in vitro z budżetu państwa. Jak Pan sądzi, czy może to być zwiastun lepszych relacji miedzy rządem a Pałacem Prezydenckim czy też bardzo trudna kohabitacja jest nieunikniona?

Sądzę, że jednak dojdzie do trudnej kohabitacji, ponieważ dużo zależy od rozwoju sytuacji w samym PiS-ie. Mianowicie, czy partia się rozpadnie, czy też prezydent będzie próbował umocnić jakoś swoją pozycję, mimo iż nie ma on żadnych właściwości politycznych. A więc trudno jest wymagać, żeby zbudował jakiś polityczny projekt, który umożliwi mu odgrywanie znaczącej roli w ramach Zjednoczonej Prawicy.

Natomiast, jeśli chodzi o podpisanie ustawy w sprawie in vitro, to gdyby jej nie podpisał, wówczas zamknąłby jakiekolwiek drzwi możliwej współpracy z nowym rządem na samym początku. Tym bardziej, że w wyniku różnych problemów in vitro jest jedyną szansą na posiadanie dziecka, co pokazuje, że podpisanie tej ustawy było czystą kalkulacją polityczną. Tym bardziej, że veto nie dałoby dużo, gdyż samorządy były w stanie poprzednie prawo różnymi metodami obejść. Kluczowe pytanie, czy podpisanie ustawy poprzedziła jakaś rozmowa w cztery oczy prezydenta Dudy z premierem Tuskiem. Tym bardziej, że ustawa została podpisana w takim samym kształcie, w jakim została uchwalona.

Czy nie sądzi Pan, że mogła być zostać również zawarta jakaś umowa niepisana w sprawie Trybunału Stanu dla prezydenta?

Trudno powiedzieć, ale nie można tego wykluczać, gdyż na pewnym etapie gry politycznej nie zawsze wybiera się największe dobro. Tylko takie rozwiązanie, które będzie najmniej szkodliwe i tak może być w tej sytuacji, gdyż samo postawienie Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu za łamanie ustawy zasadniczej byłoby sprawiedliwe, ale z punktu widzenia sprawczości władzy nic by nie dało. A zatem trudno powiedzieć, czy jeśli prezydent będzie współpracował to może faktycznie w tym przypadku „Paryż wart jest mszy”, zwłaszcza że społeczeństwo nie wybaczy czystego złodziejstwa, bo tego nikt nie jest w stanie wybaczyć.

Natomiast w przypadku Andrzeja Dudy do końca jego kadencji pozostało jeszcze 18 miesięcy, a jako polityk nie może się pochwalić żadnym znaczącym osiągnięciem, mimo iż na początku konfliktu w Ukrainie mógł przejąć inicjatywę to z czasem nie wytrzymał presji. Teraz zaś być może pojawia się dla niego szansa, że może nie stanąć przed Trybunałem Stanu, zwłaszcza w sytuacji, że jako polityk nie ma szans na wykładanie na międzynarodowych uczelniach, ale ze wsparciem obecnej ekipy rządzącej być może mógłby otrzymać jakieś stanowisko, na przykład w ONZ. Tym bardziej, że w historii był polityk, przewodniczący Związku Zawodowego „Solidarność”, Marian Krzaklewski, który obecnie pełni stanowisko w międzynarodowej instytucji do spraw związków zawodowych. Czas pokaże, czy i jaką umowę Andrzej Duda zawarł.

Jak Pan sądzi, czy taka hipotetyczna umowa może nie okazać się politycznym seppuku, w sytuacji gdy wyborcy stali w kolejkach, żeby móc oddać głos?  

Umowa, jeśli taka została zawarta, byłaby tylko na 18 miesięcy, a nie na 4 lata, gdyż w 2025 będą miały miejsce wybory prezydenckie, a wówczas prezydentem będzie zupełnie kto inny. A więc, jeśli obecna koalicja nie popełni rażących błędów w rządzeniu to będzie w stanie pokazać swoją sprawczość.

Natomiast, odpowiadając na Pana pytanie, gdyby sporządzić listę osób, które powinny w pierwszej kolejności zostać rozliczone, to nazwisko prezydenta na pewno nie będzie figurowało na niej w górnej części. A więc wszystko zależy od emocji i ich umiejętnego wykorzystania przez obecną koalicję.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Avatar photo
Michał Ruszczyk

Pierwsze kroki w dziennikarstwie stawiałem w miesięczniku "Nasze Czasopismo". Następnie współpracowałem z portalami informacyjnymi - Crowd Media, wiadomo.co, koduj24. Redaktor telewizji internetowej Video Kod. Założyciel i członek zarządu stowarzyszenia Kluby Liberalne. Sympatyk stowarzyszenia Koalicja Ateistyczna. Były członek N. Autor audycji OKO NA ŚWIAT w Radiospacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *