PiS chciało być sprytne, ale totalnie zawaliło sprawę. TA decyzja była fatalnym błędem! „Gdybyśmy mogli cofnąć czas…”
Wybory samorządowe zbliżają się wielkimi krokami. W PiS entuzjazmu nie widać. W partii wiedzą już, że przełożenie wyborów było fatalnym pomysłem.
Wybory samorządowe zaplanowane są na 7 kwietnia. Pierwotnie miały odbyć się jesienią 2023, ale PiS przeforsowało ich przełożenie. Oficjalnie – dlatego, że kolidowały z wyborami parlamentarnymi i stanowiło to zbyt duże wyzwanie organizacyjne. Nieoficjalnie – PiS się bało i uznało, że przełożenie będzie korzystniejsze.
Partia z Nowogrodzkiej bowiem zazwyczaj wypada słabiej w wyborach samorządowych. Kierownictwo PiS obawiało się, że dobry wynik ówczesnej opozycji może stać się dla niej i jej wyborców paliwem i dać zastrzyk entuzjazmu na ostatniej prostej przed wyborami samorządowymi. Na Nowogrodzkiej postanowiono więc przełożyć wybory, co miało być genialnym strategicznie ruchem. Historia pokazała, że jest wręcz przeciwnie. Wewnątrz PiS już żałują tamtej decyzji.
– Trzeba ustać, trzeba przetrwać. Gdybyśmy mogli cofnąć czas, nie przenosilibyśmy tych wyborów. Czas jest dla nas najgorszy z możliwych, wielu nie podniosło się po parlamentarnej porażce, wielu chyba myślało, że nasza władza będzie trwać dłużej, nastroje nie są więc dobre – przyznaje w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” polityk z Nowogrodzkiej. – Najpierw straciliśmy stanowiska w rządzie, teraz wielu może stracić stanowiska w samorządzie. Motywacja jest coraz słabsza – dodaje rozmówca gazety.
PiS nie liczy na wygrane w miastach. Wydaje się wręcz, że partia oddała walkę walkowerem.
– Zbyt wielu chętnych do startu w miastach nie było – mówią „Wyborczej” w partyjnej centrali. Na przykład we Wrocławiu partia wystawi szerzej nieznanego nawet wewnątrz PiS Łukasza Kasztelowicza.
– I tak nie mamy w mieście większych szans, pewnie Mirosława Stachowiak-Różecka nie chciała już startować trzeci raz i zyskać miana wiecznej kandydatki – mówi rozmówca gazety. Trudno też uznać, że PiS poważnie traktuje walkę o Warszawę. Wystawienie Tobiasza Bocheńskiego tłumaczono najpierw tym, że może być on kandydatem PiS na prezydenta Polski i warszawska kampania będzie przetarciem. Dziś bardziej prawdopodobna wydaje się teoria, że po prostu nikt nie chciał być twarzą porażki.
– Minimalizacja strat, tyle, ile uda się ocalić, to będzie sukces – wymownie podsumowuje oczekiwania PiS polityk z Nowogrodzkiej.
Źródło: Gazeta Wyborcza