Pożar pozbawił ich dorobku życia. Pogorzelcy z Poznania liczą straty. „Wzięłam córkę i psa i…”

Pożar pozbawił dachu nad głową 20 osób. Niektórzy z nich stracili pracę. Mieszkańcy opowiedzieli jak zapamiętali ostatnie chwile w budynku.

Gdyby nie czujnik dwutlenku węgla…

Pożar w Poznaniu wybuchł w nocy z 24 na 25 sierpnia. Do tragedii doszło w jednej z kamienic przy ulicy Kraszewskiego 12. Nieoficjalne wiadomości mówią o tym, iż przyczyną wybuchu mogła być firma zlokalizowana w piwnicy kamienicy, w której zajmowano się renowacją akumulatorów. Jeden z pracowników poinformował, że w zakładzie wielokrotnie dochodziło do zaprószenia ognia, które zawsze udawało się ugasić. Niewykluczone, że w sierpniową noc doszło do niekontrolowanego wzniecenia płomieni, które w skutkach okazało się tragiczne.

Nocny pożar wypędził mieszkańców z łóżek, kiedy czujki w domu jednego z nich zaczęły wyć po wykryciu dymu. Chwile po tym ewakuują się na ulicę, na której kilka minut później zobaczyli jak ich mieszkanie było trawione przez płomienie, a następnie zniszczone doszczętnie przez wybuch.

Mieszkałam dwa piętra wyżej, a na parterze miałam salon. Jednocześnie straciłam dach nad głową i źródło dochodu.

Jednak najważniejsze, że moja córka żyje, ja żyję i nasz piesek. Udało nam się uciec w porę, tuż przed wybuchem – opowiadała Pani Alicja, która razem z mieszkaniem straciła swój salon fryzjerski, który znajdował się na dole kamienicy.

Sekundy przed tragedią

Pożar zaskoczył mieszkankę w trakcie oglądania serialu z córką. Jeden z sąsiadów poinformował kobietę telefonicznie, że czujniki dwutlenku węgla u niego szaleją i możliwe, że w budynku jest ogień. Właścicielka salonu, zbiegła na dół zobaczyć, jak sytuacja wyglądała w jej zakładzie. Tam napotkała już kłęby dymu.

Szybko pobiegłam na górę, wzięłam córkę i psa i zbiegłam na dół. Nie wzięłam nawet torebki, byłam na boso. Nie zakładałam, że to może się tak rozwinąć, miałam nadzieję, że to da się opanować.

Pan Krzysztof, dzięki czujnikowi dwutlenku zbudził cały blok i wyprowadził ludzi z mieszkań. Wspólnie z sąsiadem wrócili po jego psy, chwile później w budynku nastąpił wybuch, który okaleczył obu mężczyzn. Pani Alicja stała wtedy kilkaset metrów od kamienicy.

Cud, że te odłamki szkła na nas nie poleciały. Na szczęście nam się nic nie stało, ale dużo osób, które stały obok mnie zostały trafione, krew się lała. Karetki pogotowia zabrały je do szpitala. Tego wybuchu nigdy nie zapomnę – opowiadała właścicielka salonu.

Pani Weronika i Pan Grzegorz, mieszkańcy ostatniego piętra kamienicy, wybiegli z domu w piżamach, trzymając w ręku  jedynie z paszport i portfel. Małżeństwo relacjonuje, że wszystkie osoby, które obserwowały pożar z odległości kilkuset metrów, trafiły do szpitala ze względu na rany, które spowodował wybuch i szkło. Pogorzelcy zostali z niczym.

– Już wiedziałam, że nie mam do czego wracać – nie mam ani pracy ani domu. To była taka adrenalina i emocje, że cieszyłam się tylko, że żyjemy. Życie jest najważniejsze – opowiadała Pani Alicja, która jeszcze tej nocy otrzymała od obcych pierwsze wsparcie. Ktoś zaoferował jej nocleg, a jeszcze ktoś swoje własne klapki.

Źródło: Głos Wielkopolski

Avatar photo
Malwina Kawenczyńska

Moja droga do świata mediów czytanych rozpoczęła się od fascynacji ludzkimi historiami i ich wpływem na społeczeństwo. Mimo wieloletniego doświadczenia w świecie HR, zawsze byłam związana ze słowem pisanym. Od tworzenia własnych artykułów, kierowanych do wielu branży zawodowych, poprzez relacje eventowe, aż do artykułów związanych z lifestylem oraz biznesem. Od wielu lat jestem zafascynowana wpływem trendów, kultury, zdrowego stylu życia oraz polityki na nasze codzienne doświadczenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *