Sąsiedzi już nie boją się Łukasza Ż. I mówią coraz więcej. „Tak mu odwaliło, że wyszedł na balkon i…”
Znajomi i sąsiedzi coraz więcej opowiadają o Łukaszu Ż. To domniemany sprawca tragedii, do jakiej doszło na Trasie Łazienkowskiej.
O tym wypadku mówiła cała Polska
26-letni Łukasz Ż. to domniemany sprawca śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie, do którego doszło w połowie września. Ta sprawa wstrząsnęła całą Polską: czteroosobowa rodzina wracała do domu, gdy w ich auto uderzył prowadzony przez szalonego kierowcę volkswagen. 37-letni ojciec zginął, matka i dwoje dzieci (w wieku czterech i ośmiu lat) trafili do szpitala.
Sprawcy towarzyszyło trzech mężczyzn i 20-letnia Paulina. Dziewczyna doznała poważnych obrażeń, a Łukasz Ż. i jego koledzy nie tyle jej nie pomogli, co wręcz odpędzali świadków zdarzenia, a ostatecznie uciekli z miejsca zbrodni. – Po tym jak uciekł z miejsca zdarzenia, pojechał na kolejną imprezę. Podobno zażywał narkotyki i świetnie się bawił. Mówił swoim znajomym o tym, że Paulinka prawie złamała się pod siedzeniem – mówiła matka poszkodowanej dziewczyny w rozmowie z „Super Expressem”.
Łukasz Ż. i jego towarzysze zostali zatrzymani. Sprawca wypadku wpadł w Niemczech. Co ciekawe, został zatrzymany w szpitalu. Według ustaleń Onetu, miał obrażenia, które prawdopodobnie powstały w wyniku wypadku samochodowego. Polski wymiar sprawiedliwości wciąż czeka na wydanie go przez Niemcy.
Sąsiedzi już się nie boją
Teraz o Łukaszu Ż. opowiedzieli jego znajomi i sąsiedzi w rozmowie z „Faktem”. Takich historii można się było spodziewać, a jednak gdy się o nich czyta, trudno zachować spokój. — Nie można było spać po nocach. Głośne rozmowy, krzyki, muzyka. To w pewnym momencie stało się nie do zniesienia. Bardzo często interweniowała policja, ale nie przynosiło to żadnego efektu. Nikt się nie odzywał, bo każdy się bał – przyznał jeden z sąsiadów mężczyzny.
– Cztery lata temu, najprawdopodobniej się naćpał i tak mu odwaliło, że wyszedł na balkon i chciał skakać. Na miejsce wezwano straż pożarną i policję. Po długich negocjacjach funkcjonariusze weszli do mieszkania i złapali go w ostatniej chwili, bo chciał skoczyć – powiedział rozmówca „Faktu”.
– Chwalił się w internecie, jak to pędzą po 200 km na godz. Brak słów na to wszystko — dodają osoby, które znają go osobiście.
Źródło: Fakt.pl