Sąd podjął decyzję, jest wyrok ws. Jerzego S.! Znany aktor prowadził pod wpływem alkoholu
Sąd wydał wyrok w sprawie potrącenia motocyklisty przez aktora Jerzego S. Prowadził auto pod wpływem alkoholu.
Do zdarzenia doszło w październiku zeszłego roku. Media poinformowały, że 75-letni kierowca potrącił 44-letniego motocyklistę na al. Mickiewicza w Krakowie. Potem okazało się, że sprawcą jest słynny aktor Jerzy S. Ale to nie koniec – aktor był pod wpływem alkoholu, w momencie zatrzymania badanie alkomatem wykazało 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Jerzy S. usłyszał zarzuty, sprawą zajął się sąd, który w środę wydał wyrok. Sąd skazał aktora na karę grzywny w wysokości 200 stawek dziennych w kwocie 60 zł oraz orzekł wobec niego zakaz prowadzenia pojazdów przez trzy lata.
Do tego czasu włącza się okres od 17 października. Dodatkowo aktor ma zapłacić nawiązkę 6 tys. zł na fundusz poszkodowanych w wypadkach. Na poczet kosztów sądowych 75-latek ma zapłacić 4 tys. zł. Wyrok nie jest prawomocny.
Obrońca aktora, Jakub Dzwoniarski, wystąpił z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze i zaproponował niższą karę finansową – grzywnę w wysokości 240 stawek dziennych po 50 zł stawka oraz 5 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. Prokurator sprzeciwił się temu wnioskowi, argumentując, że „tak ukształtowana kara nie odpowiada społecznej szkodliwości czynu”.
– Wina nie budzi wątpliwości. Zdarzenie wynikało z niefrasobliwości, oskarżony poczuł się w obowiązku, by dojechać na miejsce spotkania. Sprawa doprowadziła do jasnego przekonania, że mamy do czynienia tylko z jazdą pod wpływem alkoholu, a nie do wypadku, bo wówczas musiałoby dojść do obrażeń drugiej osoby – przekonywał w mowie końcowej prokurator Bartłomiej Legutko.
Jak doszło do wypadku? Jerzy S. zeznawał, że do obiady wypił trzy-cztery kieliszki wina. Potem przypomniał sobie, że był umówiony z dziennikarzem. Był przekonany, że wypity alkohol nie wpływa na jego organizm i wsiadł za kierownicę. Dodatkowo, jak zeznał, rozładowała mu się bateria w aparacie słuchowym.
– Nic nie słyszałem na prawe ucho, a zetknięcie ze skuterem było z prawej strony. Gdy kierowca zaczął mnie wyzywać, nie wiedziałem, co się dzieje, uznałem, że lepiej będzie odjechać – tłumaczył S.
Z kolei poszkodowany motocyklista, pan Sławomir, uważa, że nagrania z wypadku, które przekazano śledczym, były zmanipulowane.
– Nie ma na nim samego momentu kolizji. Wycięta jest także ścieżka dźwiękowa, na której słychać moment uderzenia – mówi w rozmowie z Onetem mężczyzna. — Mam paraliż w lewej dłoni, w ostatnich miesiącach funkcjonuję tylko dzięki antydepresantom – dodaje.
Źródło: Onet