Są nowe dane na temat inflacji, eksperci zaskoczeni. Co to oznacza dla Waszych portfeli?
Znamy nowe dane dot. inflacji. Jak je interpretować, czy Polacy mogą już odetchnąć z ulgą? Sprawa jest skomplikowana
Inflacja rośnie
Inflacja znów rośnie, to wiemy. Główny Urząd Statystyczny podał wstępne dane za grudzień, z których dowiadujemy się, że ceny towarów i usług rosły średnio w tempie 4,8 proc. rok do roku. W listopadzie było to 4,7 proc. Mamy więc mały skok, ale jednocześnie – co może napawać małym optymizmem – analitycy zakładali wzrost o aż 5 proc..
Warto jednak wyjaśnić jedno: inflacja ZAWSZE oznacza rosnące ceny. Nawet jeżeli spada to oznacza to tylko, że ceny rosną w wolniejszym tempie, ale nadal rosną.
Ekonomiści zakładają, że optymalnym scenariuszem byłaby inflacja na poziomie 2 proc. r/r, ale i to budzi kontrowersje. Zwolennicy tej tezy uważają, że niska inflacja niejako napędza rozwój gospodarczy – gdyby pieniądz był idealnym nośnikiem wartości po prostu konsumenci chętniej by w nim oszczędzali, a tym samym ograniczali wydatki. Tyle że bez trudu można spotkać się z opiniami, że to bzdura i bank centralny powinien dążyć do zerowej inflacji (deflacja niesie za sobą inne zagrożenia).
Pomińmy jednak ekonomiczne spory: w każdym wariancie wskaźnik wzrostu cen w Polsce pokazuje poziomy zbyt wysokie, byśmy byli zadowoleni. Zresztą cel inflacyjny NBP to 2,5 proc., z dopuszczalnymi odchyleniami o 1 punkt procentowy w obu kierunkach.
Co zaś zawyża inflację? Ceny żywności wzrosły o 4,8 proc. rok do roku (czyli tyle ile średnia), ceny energii o aż 12 proc. (zawyża to mocno średnią), a paliw spadły o 3,9 proc. Najbardziej martwią więc kategorie „energia” i „żywność”. Ta pierwsza wpływa na całą gospodarkę, a żywność… cóż, to chyba jedyna grupa towarów, z której nie możemy zrezygnować.
Kto jest winny?
Kogo obwinić za wysoką inflację? To już bardzo skomplikowane zagadnienie. Z jednej strony NBP mógłby powrócić do podwyżek stóp proc. , by tłumić wzrosty cen. Tu pojawia się jednak problem społeczny i polityczny: podwyżka stóp to de facto dokręcenie śruby wszystkim, którzy posiadają jakiś kredyt. Do tego „przegięcie” doprowadzić może do recesji – gospodarka zacznie się wolniej rozwijać, co uderzy już we wszystkich.
Alternatywą byłoby ograniczenie programów socjalnych. Ale i tu jest pułapka: to znów cios w najbiedniejszych. Politycy nie odważą się na taki krok.
Oczywiście, w tym wszystkim trzeba dodać jedno: tak naprawdę każdy z nas ma trochę „swoją” inflację. Mamy w końcu różne, indywidualne koszyki, zbiory produktów i usług, za które płacimy. Do tego każdy z nas może rejestrować inne fluktuacje na poziomie zarobków: ktoś może pracować w firmie, która daje podwyżki zgodne z inflacją, a ktoś inny wręcz przeciwnie – wtedy z roku na rok bez podwyżki zarabia de facto mniej.
Inflacja to, jak widać, skomplikowane zagadnienie. Najgorsze, że nie udało się nam w kraju na stałe stłumić wzrostu cen. Co prawda, nie jest tak źle jak w latach popandemicznych, gdy odmrożone po lockdownach rynki dały nam inflację dwucyfrową, ale nadal mowa o wysokim wzroście. Jeżeli rząd czy NBP nie podejmą radykalnych działań, za rok czy dwa znów możemy zobaczyć na liczniku GUS-u kilkanaście procent.
Źródło: GUS