Prof. Agnieszka Cianciara: Prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej nie będzie przełomem
– Nie należy się spodziewać wielkiego przełomu w polityce europejskiej w związku z prezydencją Polski, ponieważ jej głównym celem będzie zapewnienie w miarę sprawnych prac instytucji europejskich, które tworzą rozwiązania dla całej Unii. Istotne jest merytoryczne przygotowanie rządu oraz dobór doświadczonych kadr – z politolożką z Instytutu Studiów Politycznych PAN, prof. Agnieszką Cianciarą, na temat przygotowań do polskiej prezydencji w Unii Europejskiej i wyzwań, jakie stoją przed wspólnotą, rozmawia Michał Ruszczyk.
Michał Ruszczyk: W przyszłym roku Polska obejmie prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Jakie w Pani ocenie powinny być cele Polski?
Prof. Agnieszka Cianciara: Strategicznymi celami Polski powinno być sprawne prowadzenie obrad Rady Unii Europejskiej, które odbywają się w różnych formatach. Są to rozmowy w ramach grup roboczych, na poziomie ambasadorów i ministrów, gdzie każde państwo członkowskie ma swojego przedstawiciela.
Wyzwanie, jakie stoi w tej sytuacji przed Polską to zarządzanie w taki sposób agendą Unii , żeby rozmowy te mogły przebiegać bez większych problemów. Tym bardziej, że każda prezydencja trwa pół roku, ale program koordynowany jest w ramach trio – to trzy państwa sprawujące prezydencję jedno po drugim, łącznie przez 18 miesięcy.
Polska, podobnie jak i 2011 roku będzie współpracowała z Danią i Cyprem. Taka koordynacja pozwala na lepsze zarządzanie europejską agendą, gdyż to jest główny cel prezydencji, a nie realizowanie partykularnych interesów państwa członkowskiego.
Niedawno władzę w Polsce po 8 latach rządów Zjednoczonej Prawicy przejęła opozycja. Jak bardzo przez ten czas zmieniła się Unia Europejska do której wraca Polska?
Unia Europejska nadal się rozwija, mimo że wspólnota po Brexicie liczy 27 państw, to jednak jej agenda jest bardzo ambitna. Jednym z najlepszych przykładów jest fakt, iż liderzy państw członkowskich podjęli decyzję o dalszym rozszerzeniu Unii Europejskiej. Natomiast, żeby to osiągnąć, niezbędne będzie podjęcie reformy wspólnoty, która przygotuje ją na nowe wyzwania.
A zatem, odpowiadając na Pana pytanie, nie sądzę, żeby Unia Europejska przez te 8 lat bardzo się zmieniła, ale jednocześnie uważam, że jest zdolna stawić czoło aktualnym wyzwaniom.
W jaki sposób rząd powinien się przygotować do objęcia prezydencji?
Należy powiedzieć, że zarówno obecny premier jak i szef resortu MSZ, Radosław Sikorski mają spore doświadczenie w tej materii, ponieważ poprzednia prezydencja Polski przypadła, gdy rządziła koalicja PO-PSL. Wówczas w 2011, Polska w Unii Europejskiej była raptem siedem lat, a mimo to udało jej się przygotować bardzo dobrze do pełnienia prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Jeśli weźmie się pod uwagę doświadczenie obu polityków, którzy przygotowywali Polskę w 2011 do objęcia prezydencji, to nie ma wątpliwości, że i teraz Polska sobie poradzi.
Tym bardziej, że sytuacja z poprzednią jak i również nadchodzącą prezydencją jest w pewnym sensie analogiczna. Poprzednia prezydencja przypadła na okres kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi, w wyniku których powstał drugi rząd Donalda Tuska. Z kolei nadchodząca prezydencja rozpocznie się w pierwszym półroczu 2025 roku, gdy będzie trwała kampania przed wyborami prezydenckimi. Jest to o tyle istotne, ponieważ ewentualny sukces prezydencji może zostać wykorzystany w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jako przykład można podać wybory we Francji w 2022 roku, gdy Emmanuel Macron wygrał swoją II kadencję. Wówczas wątek francuskich sukcesów w Unii Europejskiej był żywo poruszany w debacie publicznej, co mogło pomóc Macronowi utrzymać się w Pałacu Elizejskim.
Warto przypomnieć, że w ubiegłym roku, rząd Zjednoczonej Prawicy przyjął ustawę, która zmieniła relację między rządem a prezydentem w kontekście sprawowania prezydencji. To znaczy zwiększyła ona kompetencje głowy państwa, a to z kolei oznacza, że Andrzej Duda będzie mógł współuczestniczyć w podejmowaniu najważniejszych decyzji polskiej prezydencji oraz w szczytach Unii Europejskiej. Jest to duże wyzwanie dla rządu, żeby nie umiędzynarodowić konfliktu krajowego, w sytuacji, gdy Polska będzie reprezentowała Unię Europejską. Poprzedni rząd rozpoczął już zresztą przygotowania i określił cele prezydencji . Wszystko zależy jak ten potencjał zostanie wykorzystany, jak i również, czy na drodze nie staną nieprzewidziane okoliczności w postaci wyzwań międzynarodowych czy konfliktów krajowych, które mogą się przełożyć na prezydencję, ale są to czynniki, których w dłuższej perspektywie czasowej nie da się przewidzieć.
Czy nie obawia się Pani, że prezydent może przenieść spór z rządem na forum europejskie, zwłaszcza że głowa państwa będzie uczestniczyła w szczytach Rady Europejskiej?
Ryzyko jest duże, zwłaszcza że podobna sytuacja miała już miejsce w przeszłości w latach 2007-2010, gdy prezydentem był Lech Kaczyński, a premierem Donald Tusk. W takiej sytuacji, gdy również będziemy mieli do czynienia z podobną kohabitacją, nie można wykluczać, że obie strony będą chciały wykorzystać prezydencję do własnych celów politycznych. Natomiast, czy i komu to się uda, trudno powiedzieć.
Polska w ramach swojej prezydencji chce się skupić na praworządności, demokracji, zwiększaniu konkurencyjności, transformacji ekologiczno-cyfrowej, wzmacnianiu programu społeczno-zdrowotnego, ochronie ludzi i granic oraz promowaniu globalnego wymiaru Europy. Jak Pani ocenia cele, jakie stawia sobie Polska?
Wymienione przez Pana cele są zbliżone do tych zdefiniowanych przez belgijską prezydencję, gdyż obecny rząd RP oficjalnie jeszcze swoich celów nie przedstawił. Niemniej te, które zapowiadał rząd Zjednoczonej Prawicy również dotyczyły wzmocnienia relacji ze Stanami Zjednoczonymi, polityki energetycznej oraz rozszerzenia Unii Europejskiej. Trudno powiedzieć do jakiego stopnia mogą zostać one wzięte pod uwagę przez obecny rząd. Mimo wszystko, sądzę że cele, które przedstawiło PiS nie są na tyle kontrowersyjne, żeby z nich rezygnować, ale wszystko zależy od tego, czy i w jakim zakresie zostaną one uszczegółowione. Wyzwania przed którymi stoi Unia, związane choćby z wojną na Ukrainie są olbrzymie.
Tym bardziej polska prezydencja jest polem olbrzymich oczekiwań, zwłaszcza w kwestii akcesji Ukrainy i wieloletniej perspektywy finansowej na lata 2028-2034. Czas pokaże, jak sobie Polska poradzi z tymi wyzwaniami, zwłaszcza że pewne kwestie zaczną być omawiane już w czasie belgijskiej prezydencji, i będą następnie kontynuowane przez Polskę.
Powiedziała Pani, że węgierska prezydencja jest dużym znakiem zapytania. Jak Pani sądzi, czy jeśli Węgry nie zostałyby dopuszczone do prezydencji to czy mogłaby ona być kontynuowana przez Polskę?
Dyskusja, na ten temat trwa od dłuższego czasu, zwłaszcza że są silne argumenty, które przemawiają na niekorzyść Węgier. Mianowicie, fakt, iż rząd Victora Orbana nie przestrzega wartości europejskich. Jednak, trudno przewidzieć, czy to wystarczy, żeby Węgry nie sprawowały prezydencji. Obawiam się, że argument ten może okazać się niewystarczający, zwłaszcza że Węgry w swojej polityce kierują się pragmatyzmem.
Dyskusja nad ewentualnym pozbawieniem Węgier prezydencji toczy się od dłuższego czasu, ze względu na nieprzestrzeganie przez to państwo podstawowych wartości europejskich. Jednak wydaje się, że jest to argument niewystarczający. Przy tym Węgry kierują się pragmatyzmem i będą zapewne unikać stawiania na agendzie spraw, które kolidują z ich interesami. Sądzę, że premier Orban nie będzie dążył do konfrontacji z innymi państwami członkowskimi, a u siebie w kraju postara się przedstawić prezydencję jako swój wielki osobisty sukces.
To z kolei pokazuje, jak duże wyzwanie stoi przed belgijską, a następnie polską prezydencją, ponieważ prezydencja węgierska może się okazać tylko formalnością. Tym bardziej, że obie prezydencje będą miały miejsce w momencie przełomowym dla Unii Europejskiej ze względu na nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego. Podczas prezydencji węgierskiej będą podejmowane decyzje co do powyborczej obsady najważniejszych stanowisk politycznych w instytucjach europejskich. Zatem to dopiero podczas polskiej prezydencji będą podejmowane pierwsze istotne decyzje firmowane przez nową Komisję i nowy Parlament Europejski.
Prezydencja Polski przypadnie na okres po wyborach do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w tym roku. Jak bardzo w Pani ocenie może się zmienić Europarlament? Jak te zmiany mogą ewentualnie wpłynąć na polską prezydencję?
Mniej więcej od wyborów do Parlamentu Europejskiego z 2014 roku ugrupowania populistyczne w państwach członkowskich są coraz silniejsze Jednocześnie duże tradycyjne partie środka, czyli Europejska Partia Ludowa i Socjaldemokracja słabną co najlepiej pokazały wybory europarlamentarne w 2019 roku.
Obecny układ sił od tego czasu wygląda w sposób następujący – obie wymienione wyżej frakcje potrzebują w głosowaniach pomocy koalicjantów, gdyż nie są w stanie przegłosować w sposób samodzielny kolejnych projektów. Najczęściej po 2019 roku, a więc po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, koalicjantami byli liberałowie, Zieloni, a nawet EKR do której należy także PiS. To z kolei pokazuje, że o bezwzględną większość w Europarlamencie jest coraz trudniej, a nadchodzące wybory jeszcze bardziej skomplikują sytuację.
Jednak większa obecność eurosceptycznych polityków nie musi oznaczać, że będą oni mieli realny wpływ na unijne procesy decyzyjne.
Według ostatnich badań w: Austrii, Belgii, Czechach, Francji, na Węgrzech, we Włoszech, Holandii, Polsce i na Słowacji zatriumfować mogą populiści. Jak Pani to skomentuje? Jak bardzo eurosceptycy i populiści mogą zmienić Parlament Europejski?
Wszystko zależy od wyników wyborów w całej Unii. Mianowicie, jaki bilans wyborczy będą miały poszczególne frakcje zasiadające w Parlamencie Europejskim i komu uda się stworzyć większość? Jest to pytanie, na które trudno dziś jednoznacznie odpowiedzieć. Niemniej według dostępnych badań spore szanse na utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania ma obecna „koalicja”, a więc Europejska Partia Ludowa, Socjaldemokracji, Liberałowie i Zieloni. Pamiętajmy jednak, że w Parlamencie Europejskim znaczenie mają nie tylko podziały polityczne, ale i narodowe. Nie formułuje się też koalicji rządzącej w ścisłym znaczeniu tego słowa, jakie znamy z państw członkowskich. Większość parlamentarna jest często tworzona ad hoc, w zależności od obszaru polityki czy sprawy, która jest przedmiotem głosowania. Stąd w niektórych sprawach wpływ eurosceptyków może wzrosnąć, w innych nie. ..
Zobaczymy, na jakie kompromisy i jak daleko idące będą musiały pójść poszczególne frakcje, żeby móc utworzyć większość. Nie sądzę, żeby nadchodzące wybory były przełomowe pod tym względem, iż eurosceptycy osiągną tak dobry wynik, żeby móc realnie kształtować politykę europejską. Jednak tworzenie większości parlamentarnej na rzecz spraw o strategicznym znaczeniu może być trudniejsze.
Kiedy w Pani ocenie eurosceptycy mogą być w stanie, realnie wpływać na politykę europejską i Parlament Europejski?
Ugrupowania te mają jak najbardziej wpływ na politykę europejską, gdyż są w stanie wywierać bardzo silną presję w państwach członkowskich. To z kolei przekłada się na niektóre projekty europejskie, których nie każdy rząd decyduje się poprzeć ze względu na pewne uwarunkowania w swoim kraju.
Natomiast, odpowiadając wprost na Pana pytanie, trudno powiedzieć, czy i kiedy, eurosceptycy mogą zyskać bezpośredni i realny wpływ na proces decyzyjny w instytucjach europejskich. W wielu państwach członkowskich populiści rosną coraz bardziej w siłę, a partie proeuropejskie nie mają pomysłu, w jaki sposób odwrócić te sytuację. A zatem nie można wykluczać, że z czasem w Parlamencie Europejskim może powstać bardzo szeroka koalicja z udziałem eurosceptyków, chyba że w międzyczasie powstaną dogodne warunki polityczne, które pozwolą tego uniknąć.
Co w Pani ocenie powinni zrobić politycy, którzy opowiadają się za głębszą integracją w celu przełamania tego trendu?
Trudno powiedzieć, ponieważ wybory odbędą się w aż 27 państwach członkowskich, w których są różne uwarunkowania polityczne. Populiści formułują bardzo prosty przekaz polityczny, który pada na podatny grunt. Wszystko zależy od strategii, jaką przyjmą ugrupowania proeuropejskie, zwłaszcza te znajdujące się u władzy.
Dobrym przykładem jest Francja, gdzie Front Narodowy (obecnie Zjednoczenie Narodowe) Marine Le Pen z wyborów na wybory zdobywa coraz większe poparcie. Jednak, to Odrodzenie prezydenta Macrona, cieszy się największym poparciem i utrzymuje się u władzy, a tym samym ma kluczowy wpływ na politykę europejską.
Jeśli zaś chodzi o Polskę to siły, które opowiadały się za pogłębieniem integracji europejskiej odniosły sukces w ostatnich wyborach parlamentarnych. Pytanie, które należy zadać to, w jaki sposób zmiana władzy w Polsce przełoży się na zmiany w regionie?. Jeśli idzie o powrót na ścieżkę demokracji, Węgry Orbana są dużo trudniejszym przypadkiem niż Polska Kaczyńskiego. Węgierska opozycja demokratyczna ma zdecydowanie mniejsze możliwości działania niż miała opozycja demokratyczna w Polsce, a system budowany latami przez Orbana okazał się bardzo szczelny.
Obecnie prezydencję sprawuje Belgia, a po niej w drugim półroczu obecnego roku Węgry. Jak Pani sądzi, czy Brukseli i Budapesztowi uda się zrealizować swoje cele w czasie swoich prezydencji?
Sądzę, że mimo olbrzymich zastrzeżeń i wątpliwości, które się pojawiają wobec prezydencji węgierskiej, będzie miała ona miejsce. Z kolei większy ciężar spadnie na barki Polski, gdyż wątpię, żeby Węgrzy zajęli się wieloma sprawami, które są pilne, na przykład akcesją Ukrainy, której są przeciwni. Tym bardziej, że kolejne prezydencje zawsze zajmują się kwestiami, których nie udało się z różnych powodów zrealizować poprzednikom. W mojej ocenie nie należy się spodziewać wielkiego przełomu w polityce europejskiej w związku z prezydencją Polski, ponieważ jej głównym celem będzie zapewnienie w miarę sprawnych prac instytucji europejskich, które tworzą rozwiązania dla całej Unii. Istotne jest merytoryczne przygotowanie rządu oraz dobór doświadczonych kadr.
Jak dorobek belgijskiej i węgierskiej prezydencji może wpłynąć na cele, które stawia przed sobą Polska?
Polsce zależy na agendzie rozszerzeniowej, to powinna mocno tę kwestię akcentować podczas prezydencji, bowiem Węgry będą tę sprawę raczej marginalizować. Wiele zależy od tego, w jaki sposób Polska będzie prowadzić debatę na ten temat. Jest tu szerokie pole do współpracy z pozostałymi instytucjami europejskimi. Aktualna Komisja Europejska bardzo aktywnie podjęła agendę rozszerzeniową a w interesie Polski jest, by to zaangażowanie zostało utrzymane również przez nową Komisję, wyłonioną po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Natomiast, wątpię, żeby ten potencjał wykorzystali Węgrzy, ponieważ wiele tych instytucji, jak na przykład Komisja Europejska jest stroną w sporze o stan praworządności na Węgrzech. To z kolei może rodzić kolejne poważne spory, zwłaszcza że Parlament Europejski również jest krytyczny wobec rządów Victora Orbana. Trudno zatem przewidzieć, czy Węgrzy będą w stanie współpracować z instytucjami europejskimi i tworzyć korzystne rozwiązania dla Unii Europejskiej.
Jak w Pani ocenie nowy rząd powinien odbudować relacje w ramach Grupy V4?
Po ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce doszło do nowego otwarcia, zresztą podobnie jak i w Czechach, gdzie u władzy jest nowy prezydent, który jest znacznie bardziej prozachodni niż jego poprzednik. Najlepszym tego przykładem jest fakt, iż jest także zwolennikiem przystąpienia Czech do strefy euro, co jest tam jeszcze bardziej kontrowersyjnym pomysłem niż taki sam postulat głoszony w Polsce, ze względu na jeszcze niższe poparcie społeczne. Niemniej potencjał dla współpracy polsko-czeskiej jest olbrzymi.
Jednak trudno sobie wyobrazić, żeby podobna wola współpracy była ze strony rządów Orbana czy Fico, którzy Unię Europejską postrzegają w sposób negatywny, w odróżnieniu od obecnego rządu w Polsce czy władz w Czechach. Oznacza to – w stosunku do rządów Zjednoczonej Prawicy – zmianę najważniejszego dla Polski partnera w regionie (Węgrów zastąpili Czesi), niemniej ostre podziały w łonie V4 zostały utrzymane
Bardzo dziękuję za rozmowę.