Poszła na mszę do warszawskiego kościoła i więcej tam nie wróci. Mówi o upokorzeniu. „Widziałam jego zainteresowany wzrok”
– No porażka. Przecież to jest wstyd! – grzmi na łamach serwisu kobieta.gazeta.pl autorka listu, który dotarł do redakcji. Wszystko przez mszę.
Kościół traci wiernych
Nie ulega wątpliwości, że Kościół katolicki w Polsce nie jest w najlepszej kondycji. Już nawet pomijając coraz mniej chętnych do seminariów (a w konsekwencji ich likwidacje) czy wewnętrzne choroby od lat toczące tę instytucję, to po prostu wierni są coraz mniej zainteresowani kontaktami z szeroko pojętym klerem i stawiają wyraźną granicę między swoją wiarą w Boga, a duchownymi.
A ci sami sobie nie pomagają: mieszają się w politykę, stosują podwójną moralność, a przy tym wydają się momentami zupełnie odklejeni od dzisiejszego świata. Jasne, że nie dotyczy to wszystkich, ale wystarczy kilka słów hierarchów, by łatka pazernych hipokrytów była przyklejona też do tych, którzy noszą koloratkę z powołania.
Skąd ten wstęp? Wszystko przez list oburzonej katoliczki, który pojawił się w serwisie kobieta.gazeta.pl. Ta przeniosła się z niewielkiej miejscowości do dużego miasta i za namową rodziny, wybrała się na mszę.
Dokładnie tak, jak robiła to w rodzinnych stronach.
Zaczęło się od kazania
– Kiedy wyprowadziłam się do Warszawy, to zarówno dziadkowie, jak i rodzice prosili mnie, abym nie zaniedbywała Boga. Chodziło im o codzienną modlitwę i niedzielne uczestnictwo we mszach świętych. Obiecałam, że będę pielęgnować to, co mnie nauczyli. Zresztą nie miałam z tym problem większego – opisuje czytelniczka portalu kobieta.gazeta.pl.
Młoda kobieta bała się, że msza w jednym z warszawskich kościołów będzie w niczym nie będzie przypominać tych, do jakich przywykła na Podlasiu. Ostatecznie stwierdziła, że Kościół wszędzie jest taki sam. W końcu ma być z definicji jednością.
Niestety, już samo kazanie ją rozczarowało. – Czułam, że to dla niego tylko zwykła formułka, a nie słowa, które powinny wpłynąć na wiernych – relacjonowała 20-latka. Później było tylko gorzej, bo pojawiła się taca.
– Ksiądz patrzył kto i ile daje na tacę. Widziałam jego zainteresowany wzrok, który był kierowany raz na wiernych i raz na pieniądze. No porażka. Przecież to jest wstyd! Ja, jako katoliczka, naprawdę źle się z tym czułam i miałam wrażenie, że kościół to jak jakaś instytucja. Coś na zasadzie, że jeśli wysłuchaliśmy kazania, to teraz mamy za nie zapłacić. Ręce opadają – podsumowała kobieta.
A jak to jest u was? Są jeszcze miejsca, gdzie da się posłuchać księdza głoszącego kazanie?
Źródło: kobieta.gazeta.pl