Posłanki KO i Lewicy nie odpuszczają w TEJ sprawie, ale PSL ani drgnie. „Przekonywanie skończyło się zanim się zaczęło”

Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów – Albert Einstein. Posłanki KO i Lewicy chcą obalić tę teorię.

Do dzisiaj niesie się echem przegrane głosowanie w sprawie depenalizacji pomocy w aborcji. Koalicja rządząca przegrała je 4 głosami. Najpierw posłanki KO i Lewicy wycelowały swoje najcięższe działa w kierunku Romana Giertycha. Po około tygodniu zorientowano się, że to nie mecenas jest głównym źródłem aborcyjnego zła, tylko PSL. To Ludowcy uwalili depenalizację.

Podjęto decyzję o ponownym złożeniu projektu. Posłanka Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic zasugerowała nawet, że polityczki są gotowe do ustępstw wobec PSL-u. W odpowiedzi posłanki usłyszały, że Władysław Kosiniak-Kamysz będzie chciał na jesieni procedować swój projekt, który zakłada powrót do stanu sprzed wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

Nie ma większości

Wszystko zaczęło się od wypowiedzi premiera Donalda Tuska. Szef rządu nie owijał w bawełnę, tylko powiedział jak jest.

Nie ma ewidentnie większości w Sejmie dla rozwiązań liberalizujących jednoznacznie prawo aborcyjne. Mówię o tym z żalem, biorę na siebie odpowiedzialność jako premier – stwierdził. – Jeśli rzeczywiście ktoś miałby pomysł, w tej sali czy w partiach politycznych, jak z tego wybrnąć, ja jestem do dyspozycji – dodał.

Premier nie wykluczył, że w tej sejmowej konfiguracji znalazłaby się większość dla projektu przywracającego tzw. kompromis aborcyjny, ale kobiety nie są tym zainteresowane.

Ja nie mogę nikogo na siłę zbawiać, to nie dotyczy mnie bezpośrednio, to dotyczy milionów kobiet w wieku innym niż mój. Ja bym bardzo chciał, byśmy mogli zrobić to, czego one chcą, a nie, co się wydaje Tuskowi, Hołowni czy Kosiniakowi – podkreślił.

Posłanki Lewicy nie ukrywały swojego niezadowolenia po komentarzu Donalda Tuska. – Nie ma to jak siać defetyzm – powiedziała Anna Maria Żukowska w rozmowie z WP.pl. – Plus za szczerość, ale ta szczerość odbiera kobietom nadzieję – komentowała kolejna posłanka, ale już anonimowo.

Przekonywanie PSL-u

Posłanki Lewicy i Koalicji Obywatelskiej złożyły po raz kolejny ten sam projekt depenalizacji. Ustawa musi pokonać całą drogę legislacyjną, więc w Sejmie będzie głosowana na przełomie października i listopada.

Nie poddajemy się. Będziemy forsować projekt i próbować dalej. Do skutku. Jestem po rozmowach z członkiniami i członkami komisji nadzwyczajnej i wiem, że warto – powiedziała Dorota Łoboda z KO.

Po pierwszym uderzeniu w Romana Giertycha przyszło opamiętanie i posłanki ustaliły, że muszą przekonać polityków PSL-u do poparcia projektu. – Będę tłumaczyć koleżankom i kolegom z PSL, że to nie jest „liberalizacja”, tylko „depenalizacja” – zapewniła Aleksandra Leo z Polski 2050.

Ludowcy bardzo szybko wysłali w świat swoją odpowiedź. Wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski dał do zrozumienia, że liberalny projekt ich nie interesuje, bo mają swój i chcą go procedować na jesieni.

Wydaje mi się, że po wakacjach sejmowych będzie procedowany projekt Trzeciej Drogi. Coś o tym wiem – powiedział w Polsat News. PSL nie wyklucza również pójścia do wyborów prezydenckich pod hasłami o konieczności przeprowadzenia referendum aborcyjnego. Na to z kolei nie chce się zgodzić Lewica.

Wygląda na to, że przekonywanie PSL-u skończyło się zanim się zaczęło. Ludowcy nie mają żadnego interesu w negocjowaniu z Lewicą i KO jakichkolwiek fragmentów projektu depenalizującego pomoc przy aborcji.

Albert Einstein i posłanki

Z jednej strony można zrozumieć upór polityczek Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, ale z drugiej strony mamy do czynienia z politycznym błędem. Nie można wrzucać do mielenia projektów, które nie mają większości. Przegrane głosowania działają tylko i wyłącznie na korzyść PiS-u.

Pokazują chaos w koalicji rządzącej, a to jest dla formacji Kaczyńskiego coś w stylu „hulaj dusza piekła nie ma”. Mogą bić w rząd jak im się tylko podoba.

Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów – powiedział Albert Einstein i na drugim przegranym razie polityczki powinny zakończyć swoje eksperymenty.

Dlatego trzeba zacząć szukać innego rozwiązania, bo dawanie na tacy PiS-owi raz na kwartał spektakularnej porażki w głosowaniu nie leży w interesie całej „Koalicji 15 października”. Co więcej, mając w perspektywie wybory prezydenckie jest to taktyka wręcz samobójcza.

Aborcja to wrak

W kampanii wyborczej aborcja wyglądała jak odebrany z salonu sportowy mercedes. Po niecałym roku użytkowania samochód ma wykręconą całą elektronikę, szyberdach jest na korbkę, a zamiast alufelg są koła od 20-letniego opla.

Tak dzisiaj wygląda sztandarowy model z którego została dekryminalizacja pomocy w aborcji, której i tak nie da się przegłosować. To jest minimum minimów, kompromis do kompromisu. Aborcja do 12. tygodnia ciąży? Nikt już nawet o tym nie mówi.

Aborcja wygląda jak wrak przywieziony z Zachodu na lawecie. Jest po zalaniu, dachowaniu i spaleniu. W Polsce nie tacy magicy robią w warsztatach, żeby takiego grata doprowadzić do użytku, więc może trzeba aborcję postawić u mechanika?

Można wstawić nową elektronikę, wymienić opony i nawet wmontować wodotrysk. Trzeba tylko zapytać w referendum czy Polki i Polacy są za aborcją do 12. tygodnia ciąży. Można zrobić dwa wypasione pytania i zacząć kampanię profrekwencyjną. PSL zapowiedział, że uszanuje wynik referendum.

Fundamentalną kwestią jest porzucenie obaw o wynik referendum aborcyjnego. Temat można zamknąć w dwóch wariantach. Albo społeczeństwo da zielone światło albo zamkniemy tę sprawę na 10 lat, jeśli zapali się światło czerwone.

Należy skończyć z gonieniem króliczka i spróbować go złapać. Nie ma sensu składanie w kółko tego samego projektu i odbijanie się od drzwi. Trzeba szukać alternatywnych rozwiązań i posłanki muszą to w końcu zrozumieć. Chyba, że jest im na rękę gonienie króliczka. A to niekoniecznie dobrze by o nich świadczyło.

 

Bartosz Wiciński

Polityką zainteresowałem się w momencie wybuchu afery Rywina. 12 lat temu założyłem bloga politycznego na prawicowej platformie Salon24.pl. Popełniłem tam ponad 400 wpisów i toczyłem pierwsze potyczki słowne z całą rzeszą wyborców PiS. Jak to w życiu blogera bywa, raz wychodziły lepsze teksty, a raz gorsze. Salon24.pl to była dobra szkoła. W CrowdMedia.pl zaczynałem od pisania własnych artykułów o polityce. Teraz zajmuje się głównie opisywaniem newsów, czego musiałem się sam nauczyć. Z wykształcenia jestem księgowym, ale nigdy do żadnej kratki nie wpisałem ani jednej cyferki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *