Nowe fakty ws. Jarosława W. Przez dziwny incydent nie miał dostępu do broni. „Nie wiedziano, co z nim zrobić”

Źródło: yt Fakt screen
Coraz więcej wiemy o zabójcy lekarza z Krakowa: Jarosław W. był funkcjonariuszem Służby Więziennej, pewien incydent rzuca na jego osobę nowe światło.
Jarosław W., czyli kto?
Jarosław W. to pracownik Służby Więziennej, który w tym tygodniu zamordował lekarza z Krakowa, dr. Tomasza Soleckiego – wtargnął do jego gabinetu, a następnie zadał mu cios nożem, medyk w efekcie zmarł. Dlaczego W. zdecydował się na taki krok? Ponoć wcześniej wmówił sobie, że jego ofiara zainfekowała go jakimś wirusem.
W. zaczął pracę w Służbie Więziennej pięć lat temu, najpierw w zakładzie karnym we Wronkach, od półtora roku w katowickim areszcie śledczym. Pomyślnie przeszedł wszystkie badania okresowe związane z wykonywaniem służby.
Konflikt z lekarzem
Problemy pojawiły się dwa lata temu, po zabiegu, jaki wykonał dr Solecki – W. najpierw pisał skargi do Rzecznika Praw Pacjenta, potem do Izby Lekarskiej. Oba podmioty uznały, że nie ma racji i zabieg został przeprowadzony prawidłowo. Przyszły zabójca się nie poddał – początkiem br. przyszedł do lekarza i chciał dostać od niego 20 tys. zł zadośćuczynienia za nieudany zabieg. Sprawa została przez dr Soleckiego zgłoszona na policję, ale zabrakło oficjalnego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
W tym czasie stan W. był coraz gorszy: wmawiał sobie, że ma nowotwór, groził bliskim, że popełni samobójstwo.
Co na to Służba Więzienna?
Od zdymisjonowanego szefa więziennictwa płk Andrzej Pecka można dowiedzieć się, że 9 kwietnia br. W. przeszedł pozytywnie badania okresowe w zakresie medycyny pracy w Okręgowym Inspektoracie Służby Więziennej w Katowicach, a od 22 kwietnia przebywał na urlopie wypoczynkowym. Tyle że 23 kwietnia szefostwo aresztu śledczego w Katowicach skierowało go na ponowne badania, które miał wykonać, by w ogóle wrócić do pracy. W tej już go nie zobaczono, bo 29 kwietnia zamordował dr Soleckiego.
Co mówią o nim koledzy z pracy? Przedstawiają go jako osobę cichą i niekonfliktowy. – Generalnie było z nim tak, że gdy pojawiła się jakaś sprawa, on znikał, brał zwolnienie lekarskie i nie było go. Przeczekiwał i pojawiał się za jakiś czas. Wiele się nie napracował, bo nie wiedziano, co z nim zrobić – powiedział rozmówca „Faktu”.
„Zaliczył” też dziwny epizod: w czasie pełnienia dyżuru na posterunku na tzw. wieży nagle i z niewiadomych powodów rozebrał swoją broń służbową, a potem nie potrafił jej złożyć. Toczyło się wobec niego postępowanie dyscyplinarne, które nie zakończyło się zwolnieniem z pracy. Właśnie po tym incydencie przełożeni zdecydowali, by nie miał dostępu do broni palnej…
Źródło: Fakt