Łukasz Ż. czeka na proces, ale dalej gra kozaka. Prokurator o wszystkim opowiedział. „Przekomarzał się ze śledczymi”
Łukasz Ż., sprawca głośnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej, trafił do aresztu. Mężczyzna nadal jest butny i bezczelny – kpił sobie ze śledczych oraz policjantów.
Łukasz Ż. – sprawca najgłośniejszego wypadku ostatnich miesięcy
O Łukaszu Ż. słyszał chyba każdy – to sprawca wypadku na Trasie Łazienkowskiej, w wyniku którego życie stracił mężczyzna z samochodu, w który uderzył pojazd 26-latka, ranne zostały inne osoby.
Łukasz Ż. nie tylko nie pomógł nikomu na miejscu kolizji, ale jeszcze uciekł do Niemiec. Na jaw wyszło, że wcześniej odbierano mu już prawo jazdy, a na koncie miał już inne przestępstwa, m.in. oszustwo. Tak, ktoś taki nadal przebywał na wolności!
26-latkowi udało się uciec do Niemiec i tam został złapany – służby tego kraju już przekazały go policji z Polski.
Kpił z policjantów
Po tym wszystkim Ż. powinien spokornieć i iść na współpracę z policją – tak by się przynajmniej wydawało. Okazuje się jednak, że 26-latek pogrywał sobie ze śledczymi i odmówił im podania swoich danych osobowych. Zeznawać nie chce.
– Mężczyzna przekomarzał się ze śledczymi i odmawiał podania podstawowych informacji, takich jak dane osobowe. Przyznał się do zarzucanych czynów, ale odmówił składania wyjaśnień — powiedział na piątkowej konferencji prasowej prok. Piotr Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Mało tego, w sobotę Komenda Stołeczna Policji opublikowała wideo, na którym widać, jak mężczyzna jest prowadzony przez policjantów. Na nagraniu słychać, co Ż. mówił do jednego z funkcjonariuszy.
– Weź pan się zawijaj z tą kamerą – powiedział do kamerującego go policjanta.
Takim zachowaniem Ż. nie polepsza swojej sytuacji, trudno orzec w jaką dziwną grę gra – chyba że po prostu wie już, że trafi na wiele lat za kratki i udaje jeszcze chojraka.
Sytuacja prawna sprawcy jest – delikatnie sprawę ujmując – zła. Przed wypadkiem Ż. bawił się w jednym z warszawskich klubów, gdzie miał wypić osiem kieliszków wódki. Gdy więc jechał autem był pod wpływem alkoholu. Będąc na Trasie Łazienkowskiej dodał gaz do dechy i przyspieszył z 205 do 226 km/h. Do tego wszystko rejestrował telefonem. Geniusz!
Prokuratura postawiła Ż. zarzuty spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ucieczki z miejsca i złamania sądowego zakazu prowadzenia pojazdów. Grozi mu aż 12 lat więzienia, na razie przez 3 miesiące przebywać będzie w areszcie. Przez fakt, że próbował uciec do Niemiec, wątpliwe, by sąd zgodził się na jego zwolnienie za kaucją.
Źródło: o2.pl