Drugi raz by tego nie zrobił. Kaczyński już wie, że to TEN błąd może go ostatecznie pogrążyć. „Dla prezesa najgorsze jest…”

Jarosław Kaczyński napisał tajny list do Zbigniewa Ziobry, który powoli zaczyna być gwoździem do jego politycznej trumny.

2 lipca „Gazeta Wyborcza” odpaliła prawdziwą bombę, publikując tajny list Jarosława Kaczyńskiego do Zbigniewa Ziobry. Pierwsza rekcją PiS-u było tradycyjnie lekceważenie, ale z czasem do głów polityków największej partii opozycyjnej zaczęło docierać, że sprawa jest bardzo niebezpieczna dla prezesa. Jarosław Kaczyński w liście nie pozostawia żadnych złudzeń i pól na jakiekolwiek domysły.

Prezes posiadał wiedzę i miał świadomość tego, że z Funduszu Sprawiedliwości pieniądze płyną na promocję Solidarnej, a później Suwerennej Polski.

Wiedział, że to się kiedyś może źle skończyć, ale zapewne nie przypuszczał, że to on znajdzie się w oku tego cyklonu.

Każdy urzędnik posiadający wiedzę o nieprawidłowościach i nadużyciach musi o tym zawiadomić odpowiednie organy. Prezes wiedział, ale nie powiedział, a tu już wchodzą paragrafy.

Zawiadomienie. Groźby Błaszczaka

Gdy politycy Zjednoczonej Prawicy udawali, że nie ma problemu, a publikacja „Gazety Wyborczej” w ich ocenie to kapiszon, mecenas Roman Giertych pisał zawiadomienie do prokuratury. Nagle do Mariusza Błaszczaka i reszty działaczy PiS dotarło, że żarty się skończyły.

Zawiadomienie na Jarosława Kaczyńskiego z art. 231 par.2 kk złożone. Miał świadomość, że ziobryści kradną z Funduszu Sprawiedliwości, a nie zawiadomił organów ścigania chcąc uniknąć utraty dotacji przez PiS. Potem wysłał list, który znaleziony podczas przeszukania u Romanowskiego stanowi dowód jego winy – poinformował na platformie X.

 

Jeśli Roman Giertych złoży do prokuratury wniosek oskarżający premiera Jarosława Kaczyńskiego (…) wtedy złożymy wniosek do prokuratury ws. fałszywego oskarżenia o popełnienie przestępstwa – zareagował panicznie Mariusz Błaszczak.

Z kolei Jarosław Kaczyński zaczął się tłumaczyć, że jego list można traktować jako zawiadomienie o przestępstwie, bo jest skierowany do ówczesnego Prokuratora Generalnego. Brzmi absurdalnie, ale to jego jedyna linia obrony.

Komisja śledcza łapie trop

Tajny list dotarł rykoszetem do komisji śledczej badającej inwigilację Pegasusa. Jarosław Kaczyński był już przesłuchiwany i zeznał, że nie miał świadomości i wiedzy o bezprawnym wykorzystaniu Funduszu Sprawiedliwości do zakupu Pegasusa. I to zapaliło czerwoną lampkę u członków komisji.

Na konferencji prasowej poinformowali o piśmie skierowanym do Prokuratora Generalnego Adama Bodnara z prośbą o udostępnienie wszelkiej korespondencji prezesa PiS będącej w posiadaniu prokuratury.

Wnioskowane dokumenty stanowią nowy element potwierdzający, że wymienione osoby, w tym Mateusz Morawiecki, Zbigniew Ziobro i w szczególności świadek Jarosław Kaczyński miały świadomość istnienia nieprawidłowości wokół Funduszu. Te listy posłużą komisji do tego, żeby przyłapać Jarosława Kaczyńskiego na składaniu fałszywych zeznań – oświadczył Witold Zembaczyński z KO.

Kaczyński ma coraz większy problem

Prokurator Krajowy Dariusz Korneluk był gościem programu „Pytanie Dnia” w TVP.info, a jedno z pytań dotyczyło listu. – Sprawa listu ma już nadany swój bieg, trwają czynności sprawdzające w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Jeśli zostanie udowodnione przestępstwo, będą postawione zarzuty – przekazał.

Dopytywany o słowa Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że list można traktować jak zawiadomienie do prokuratury, odparł: to jego interpretacja.

Autor tego dokumentu ma wykształcenie prawnicze. Jeżeli byłoby to zawiadomieniem, przybrałoby odpowiednią formę. Dla mnie jako prokuratora, list nie spełnia wymogu zawiadomienia skierowanego do organów ścigania – skomentował.

Okazuje się, że byłego wicepremiera ds. bezpieczeństwa nie pogrążą wielopiętrowe i wielomiesięczne śledztwa czy zarzuty o sprawstwo kierownicze, tylko niepozorny artykuł z Kodeksu karnego o charakterze urzędniczym. Dla prezesa PiS najgorsze jest to, że sprawa listu wygląda na rozwojową.

Bartosz Wiciński

Polityką zainteresowałem się w momencie wybuchu afery Rywina. 12 lat temu założyłem bloga politycznego na prawicowej platformie Salon24.pl. Popełniłem tam ponad 400 wpisów i toczyłem pierwsze potyczki słowne z całą rzeszą wyborców PiS. Jak to w życiu blogera bywa, raz wychodziły lepsze teksty, a raz gorsze. Salon24.pl to była dobra szkoła. W CrowdMedia.pl zaczynałem od pisania własnych artykułów o polityce. Teraz zajmuje się głównie opisywaniem newsów, czego musiałem się sam nauczyć. Z wykształcenia jestem księgowym, ale nigdy do żadnej kratki nie wpisałem ani jednej cyferki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *