Łukasz Mejza przekonywał, że to „ozdrowieniec”. Mężczyzna zmarł, rodzina wściekła. „Terapia była fikcją”
Zmarł Tomasz Guzowski, którego Łukasz Mejza przedstawiał jako ozdrowieńca. Członkowie rodziny mówią o mistyfikacji leczniczej.
Dwa lata temu Wirtualna Polska ujawniła, że Łukasz Mezja oferował ciężko chorym osobom innowacyjne metody leczenia za 80 tys. dolarów. Bez żadnych skrupułów naciągano rodziców nieuleczalnie chorych dzieci. Publikacja wstrząsnęła opinią publiczną, ale to nie przeszkadzało Jarosławowi Kaczyńskiemu w umieszczeniu Mejzy na listach wyborczych.
Śmierć rzekomego ozdrowieńca
Łukasz Mejza w swojej obronie zorganizował sławną konferencję prasową z udziałem Tomasza Guzowskiego, który przekonywał, że oferowane terapie nie są blefem i na dowód tego wstał z wózka inwalidzkiego. W poniedziałek 4 marca Tomasz Guzowski zmarł.
–Tomek zmarł nad ranem. Terapia była fikcją, nic mu się po niej nie polepszyło. To była mistyfikacja – mówi „Gazecie Wyborczej” jeden z członków rodziny. – Mejza powinien zostać ukarany, bo dawał fałszywą nadzieję, obiecywał coś co nie było możliwe do spełnienia, wykorzystał Tomka – dodaje.
Chorował na genetyczną adrenoleukodystrofię, która niszczy komórki nerwowe w mózgu. Choroba szybko postępowała.
Doniesienia utknęły w prokuratorskich szufladach
Posłanka Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic zajmuje się terapeutycznymi biznesami Łukasza Mejzy i składała w tej sprawie zawiadomienia do prokuratury. Do dzisiaj nie została przesłuchana.
–Mejza decydując się na dołączenie do sejmowych szabel Jarosława Kaczyńskiego zapewnił sobie bezkarność, bo po to Zbigniew Ziobro przejął prokuraturę, by nie ścigano swoich, czyli działaczy PiS – mówi gazecie.
Jak tłumaczy, jej wszystkie zawiadomienia utknęły gdzieś w prokuraturze. Z drugiej strony ruszyło ściganie parlamentarzystów.
–Ode mnie żądał 50 tys. zł odszkodowania za utracone zarobki, bo podobno z powodu moich działań, tak pisał w pozwie, stracił stanowisko wiceministra sportu – załamuje ręce Anita Kucharska-Dziedzic.
Posłanka przypomina, że policja ścigała osoby demonstrujące pod biurem poselskim Mejzy. – Chodzi na przykład o studentkę prawa, której postawiono zarzuty, które oczywiście upadły przed sądem – mówi. Zawraca uwagę, że w tej sprawie poseł PiS był reprezentowany przez prawnika z kancelarii, która reprezentowała Zbigniewa Ziobrę. – To był oczywisty sygnał dla prokuratury, że Mejza jest nie do ruszenia – ocenia.
Źródło: Gazeta Wyborcza