Dotarli do „wędliniarzy” z Nowej Dęby. Mówią o produkcji i TAK się tłumaczą. „Chcieliśmy troszkę dorobić”

Dziennikarka „Uwagi!” TVN porozmawiała z małżeństwem z Nowej Dęby. Po zjedzeniu ich galarety zmarł 54-letni mężczyzna.

Zjadł galaretę i umarł

W połowie lutego cała Polska usłyszała o zatrutej galarecie z Nowej Dęby. Przypomnijmy: na lokalnym targowisku jak zwykle, pojawiło się małżeństwo, które prosto z samochodu oferowało swoje domowe wyroby. Problem w tym, że sprzedawane mięso nie miało żadnych badań, a co za tym idzie na jego sprzedaż nie było pozwolenia. Niestety, nie brakowało też chętnych na ich ofertę.

Efekty ich mięsnego biznesu są opłakane. W ubiegłym tygodniu zmarł mężczyzna, który zjadł zatrutą galaretę. Jego żona (na szczęście nie zdążyła zjeść wyrobu wędliniarzy) zadzwoniła po karetkę, ale reanimacja w drodze do szpitala zakończyła się niepowodzeniem. Wiadomo, że łącznie sprzedano pięć galaretek.

Dwie kolejne osoby po otrzymaniu alertu SMS zgłosiły się na policję, a dwie emerytki, które również kupiły nieprzebadane wyroby w poważnym stanie trafiły do szpitala.

Jak informował „Fakt”, lekarze podejrzewają, że przyczyną zgonu mężczyzny nie był jad kiełbasiany, a konserwant – azotyn sodu. Często stosuje się go przy peklowaniu mięsa i używany zgodnie z normami jest bezpieczny. Jednak w nadmiarze może prowadzić nawet do śmiertelnych zatrucia.

Chcieli sobie dorobić

Dziennikarze „Uwagi” TVN skontaktowali się z małżeństwem „wędliniarzy”. Ci zgodzili się na rozmowę przed kamerami. – Gospodarstwo jest małe, nie ma przychodów i chcieliśmy trochę dorobić. Żona pracuje sezonowo. Ja trochę się pochorowałem i nie mogę pracować w zawodzie – powiedział mężczyzna. – Nieszczęście się stało i tyle – dodał.

Z relacji małżeństwa wynika, że w gospodarstwie było kilka świń. Hodowla nie była nigdzie zgłoszona.

– Nie mieliśmy [zgłoszenia – red.], bo mieliśmy to już zaprzestać. Zaprzestawaliśmy, ale wyszło, jak wyszło. Chcieliśmy trochę dorobić – powiedział mężczyzna. – Galaretę produkowałam we własnej kuchni. W domu – wyjaśniła jego żona. – Było jak w domu, chyba czysto – dodała.

Z relacji kobiety wynika, że małżeństwo w feralną sobotę sprzedało pięć porcji galarety. – Była w plastikowych pojemnikach. [Przygotowana – red.] w czwartek – zapewniła kobieta.

Małżeństwo usłyszało w ubiegłym tygodniu zarzuty prokuratorskie, a następnie zostało zwolnione do domu. W środę odbyła się sekcja zwłok mężczyzny, który zjadł zatrutą galaretę. – Sekcja została przeprowadzona, ale biegli nie byli w stanie wskazać bezpośredniej przyczyny zgonu bez przeprowadzenia szczegółowych badań histopatologicznych – powiedział w rozmowie z „Super Expressem” rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu prokurator Andrzej Dubiel.

Źródło: TVN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *