Prokuratura nęka dziennikarza. Wszystko przez jego wpis o pewnej tajemnicy Adama Glapińskiego
Narodowy Bank Polski ściga dziennikarza Leszka Kraskowskiego za wpis w mediach społecznościowych dotyczący Adama Glapińskiego.
O policyjnej machinie państwa, jaka spadła na dziennikarza, pisze „Gazeta Wyborcza”. Rok temu Narodowy Bank Polski złożył zawiadomienie przeciwko Leszkowi Kraskowskiemu w Prokuraturze Rejonowej dla Warszawy-Śródmieścia. Sprawa dotyczy zamieszczonego w internecie wpisu.
–Adam Glapiński w 2006 r. podpisał z państwowym PWR Rzeczpospolita [Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita] umowę na konsultacje, dzięki której dostawał 12 tys. zł miesięcznie. Za nicnierobienie. W wydawnictwie nigdy nie bywał, przelewy dostawał regularnie. Znalezione podczas porządków w moim garażu. Serio. – napisał Kraskowski.
Do wpisu został dołączony skan umowy między Adamem Glapińskim i wydawcą „Rzeczpospolitej”. Umowa obowiązywała do 2011 roku.
Jak pisze „Wyborcza”, zawiadomienie nie dotyczy twierdzenia, że Glapiński dostawał pieniądze za „nicnierobienie”. Nie jest także związane ze stwierdzeniem, że „w wydawnictwie nigdy nie bywał”. Nie chodzi również o kwotę na jaką opiewała umowa zawarta za pierwszych rządów PiS.
Sprawa dotyczy ujawnienia/przetwarzania danych osobowych, podlegających ochronie w ramach Ustawy o ochronie danych osobowych. W imieniu NBP dokument podpisał zastępca dyrektora departamentu prawnego Bernard Smykła.
Machina ruszyła
Pierwsze przesłuchanie miało miejsce w styczniu tego roku. – Od razu potwierdziłem, że to ja jestem autorem tego wpisu, i nie robiłem żadnych trudności z ustaleniem faktów oraz moich danych – mówi „Wyborczej„.
W lutym usłyszał zarzuty. – Postanowienie o przedstawieniu zarzutów podpisałem, ale go nie otrzymałem. Nie mogłem więc nawet dokładnie zreferować sprawy adwokatowi. Adwokat też nie dostał postanowienia na pismo, które wysłał do prokuratury, nikt nie odpowiedział. Podobnie było z moim adwokatem z wyboru – opisuje.
Pomimo tego, że przyznał się do zamieszczenia wpisu, prokuratura skierowała go na badania psychiatryczne, był na kilku przesłuchaniach, ściągnięto jego bilingi, musiał zgłaszać się do komisariatu, policja zbierała na jego temat opinie sąsiadów. Czynności w jego sprawie prowadziła policyjna komórka zajmująca się „przestępczością przy użyciu elektronicznych instrumentów płatniczych”. Z Facebooka ściągnięto jego dane.
Na jednym z przesłuchań funkcjonariusze chcieli pobrać od Kraskowskiego odciski palców i próbki DNA. Gdy odmówił został zatrzymany. Wyciągnięto mu, że nie zapłacił dwóch mandatów po 100 zł za parkowanie. Musiał iść z policjantami na pocztę, by dokonać wpłaty i dopiero wtedy został wypuszczony.
Źródło: Gazeta Wyborcza