Witek uratowała Kaczyńskiego przed utratą immunitetu? Chodzi o sławne słowa „o dawaniu w szyję”
Jarosław Kaczyński mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności za słowa o „dawaniu w szyję”. Koło ratunkowe rzuciła mu Elżbieta Witek.
Jarosław Kaczyński pod koniec ubiegłego roku podzielił się z Polakami swoimi tezami i spostrzeżeniami na temat dzietności Polek. Jego diagnoza była prosta i do bólu szczera. Młode Polki po prostu walą w rurę i dlatego nie mają czasu na rodzenie dzieci.
Prezes oczywiście nie wspomniał ani słowem, że sztandarowy program demograficzny, czyli 500 plus, poległ na prodemograficznym polu, więc trzeba było szukać winnego drastycznego spadku urodzin dzieci w Polsce. Tradycji stało się zadość i tym razem kozłem ofiarnym zostały rozpite rodaczki. Wybuchła awantura, a Kaczyński tydzień później musiał się tłumaczyć ze słów o „dawaniu w szyję”.
Szczecińska aktywistka Dagmara Adamiak doszła do wniosku, że pociągnie do odpowiedzialności Jarosława Kaczyńskiego, bo uważa, że ją zniesławił. Założyła zbiórkę w internecie i poszła do sądu z prywatnym aktem oskarżenia z art. 212 § 2 kodeksu karnego, zakazującego pomawiania za pomocą środków masowego komunikowania.
Mecenas reprezentujący Adamiak złożył w Sejmie wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Jarosława Kaczyńskiego. I tu zaczęły się schody, które opisuje dzisiejsze wydanie „Rzeczpospolitej”.
Elżbieta Witek i koło ratunkowe
Według ustaleń dziennika, 18 kwietnia Elżbieta Witek wydała postanowienie o pozostawieniu wniosku bez biegu. W jej ocenie nie wykazano prawidłowej podstawy prawnej.
Sprawa rozbiła się o to, że posłów chronią dwa rodzaje immunitetów: materialny i formalny. Pierwszy oznacza, że nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności za działalność wchodzącą w zakres mandatu, drugi – za pozostałą. Według marszałek Sejmu z wniosku powinno wynikać, czy zarzucany czyn wchodzi w zakres mandatu czy nie.
Z uzasadnienia do jej postanowienia wynika też, że pełnomocnikowi Dagmary Adamiak zostało doręczone wezwanie do uzupełnienia wniosku, jednak w 14-dniowym terminie nie wpłynęła odpowiedź. W rozmowie z gazetą Dagmara Adamiak wyjaśnia, że odpowiedź została wysłana, ale okazało się, że Kancelaria Sejmu liczy terminy według innej metodologii niż w postępowaniach cywilnym czy administracyjnym.
–Moim zdaniem nie ma uzasadnienia do wskazywania we wniosku, czy zarzucany czyn mieścił się w zakresie wykonywania mandatu posła czy nie. To szukanie na siłę powodu, by nad wnioskiem nie mógł pracować Sejm – mówi „Rzeczpospolitej. – Decyzja ma charakter polityczny – dodaje.
Źródło: Rzeczpospolita